Drzwi do mieszkania otworzyła powoli,
starając się udawać ducha. Na niewiele się to zdało, bo wystarczyło, że
przekroczyła próg, a z kuchni już wyłoniły się dwie głowy, niewątpliwie
żeńskie.
– Wróciłaś? – zapytała Sara, oblizując
łyżeczkę z polewy czekoladowej i nieudolnie starając się nie obkleić sobie nią
długiego, czarnego warkocza.
– A wychodziłam? – zakpiła Asia. –
Oczywiście, że wróciłam. I to nawet z dobrymi nowinami.
– Z dobrymi nowinami? – Jola uniosła
pytająco brew. – Powiedz, że znalazłaś nam współlokatorkę, błagam, bo ja sama z
nią nie wytrzymam! – Z wyrzutem spojrzała na Sarę.
– No co? Przecież wcale nie zniszczyłam
dzisiaj miksera – Dziewczyna uśmiechnęła się niewinnie.
Aśka tylko westchnęła z zrezygnowaniem.
Już gdy zdecydowały z koleżankami na wyjazd do Warszawy, wiedziała, że musi się
przygotować na wybuchy, pożary i inne destrukcyjne zdolności przyjaciółki.
– Można powiedzieć, że znalazłam –
zaczęła ostrożnie. – Ale nie współlokatorkę, a współlokatora. Dziewczyny będziemy
miały kota.
– No nie, powiedz, że żartujesz – jęknęła
Jola, przeczesują ręką krótko ścięte, brązowe włosy. – Kota jej się zachciało,
kota! Jesteśmy w tej cholernej Warszawie od tygodnie, ja się jeszcze w drodze
do własnego mieszkania gubię, nadal nie wiem, jakie żarówki musimy dokupić, jak
nie znajdziemy czwartej dziewczyny, to się z czynszem nie wyrobimy, a tej kota
się zachciało! Z kim ja żyje… – z rozpaczą oparła się o ścianę.
– Na moim miejscu zrobiłabyś to samo
– próbowała tłumaczyć się Joasia. – Leżał taki biedny, z przetrąconą łapką,
musiałam mu pomóc.
– Ale dlaczego od razy przygarniać?!
– A dlaczego nie?
– No właśnie – dziewczynę poparła
Sara. – Fajnie będzie!
– Fajnie? Z kotem? Małym? – Jola
spojrzała na nią, jak na wariatkę. – Miałyśmy być dorosłe i odpowiedzialne. W
naszej sytuacji, to nie jest ani dorosłe, ani odpowiedzialne.
– Daj spokój. – Asia machnęła
lekceważąco ręką. – Kot kotem, ale w pakiecie z dobrym sercem dostałam coś
jeszcze – uśmiechnęła chytrze. – Nie uwierzycie kogo spotkałam.
– Jeśli mi powiesz, że tego całego
Antigę, to zacznę wierzyć w magię Warszawy – prychnęła Jola.
– Nie do końca, ale było blisko. Ale
powiem wam, że jednego już jestem pewna. Przyjazd tutaj, to był najlepszy pomysł w moim życiu.
***
Znacie to uczucie, gdy wydaje wam
się, że coś jest nie tak, choć wokół świeci słońce, ptaszki śpiewają i panuje
względny spokój na świecie? Gdy wszyscy powtarzają, jak jest wspaniale, a ty
masz wrażenie, że armia szkockich wojowników w spódniczkach zaraz zmasakruje
twoje wnętrzności.
Sharone znał to uczucie doskonale.
Siedząc w szatni przed meczem z Katowicami, nie czuł zwykłego stresu – czuł się
tak, jakby od jednego jego ruchu zależało byś albo nie być całej planety.
„To przez tę dziewczynę” odezwało
się jego serce. „Przyznaj, że nie możesz wyrzucić jej z głowy. Jakie to urocze!”
„Nie prychnął” do akcji wkroczył
mózg. „To nie jest brazylijska telenowela, nikt tu się nie zakochuje od
pierwszego wejrzenia.”
„A niby dlaczego nie? Nie wierzysz w
bajki?”
„Ani trochę.”
„Zimny drań!”
„Idiota!”
„Sadysta!”
– Przymknijcie się! – warknął Evans.
W tym momencie w szatni zapadła
cisza. Wzrok wszystkich siatkarzy spoczął na młodym atakującym.
– Co? – Chłopak nie od razu załapał,
dlaczego znalazł się w centrum uwagi. – A… Nie, to nie był do was, przepraszam
– uśmiechnął się z zakłopotaniem.
Pozostali chyba przyjęli to
tłumaczenie, bo tylko wzruszyli ramionami wrócili do swoich zajęć, jak widać
święcie przekonani, że każdemu zdarza się słyszeć głosy w głowie.
Sharone westchnął cicho. Wiedział,
że coś w tym jest. Asia siedziała w jego umyśle, śmiała się głośno i wesoło
machała nogami. Oczywiście nie cały czas. Pojawiała się zupełnie znienacka,
czasami w najmniej odpowiednim momencie. Na przykład tego dnia rano, gdy
próbował zrobić sobie jajecznice, nie puszczając od razu całego bloku z dymem…
Udało mu się tylko połowicznie.
Dziewczyna pojawiła się zupełnie nagle, gdy akurat próbował wyczyścić spaloną
patelnię. Gdzieś między jednym skrawkiem spalenizny, a drugim jego
podświadomość zaczęła analizować wzór na szaliku Asi.
Tego dnia zadowolił się kanapkami.
Zatopiony w własnych rozmyślaniach,
nawet nie zauważył, jak wyszli na boisko. Choć był niesamowicie ambitny, to
tego dnia jego mózg wyraźnie powiedział, że to jednak dobrze, że zostanie w
kwadracie. Bo co by było, gdyby akurat w
czasie bardzo ważnego wyskoku do ataku, mimowolnie stwierdził, że zacznie zastanawiać
się nad istotą egzystencji lodów pistacjowych. Tego mogliby mu koledzy nie
wybaczyć.
Dlatego też wolał skupić się na
klaskaniu i dopingowaniu kolegów. Chyba się w tej roli sprawdzał, bo po
cokolwiek tragicznym pierwszym secie, bardzo ładnie wygrali z Katowicami trzy
do zera.
– No i jak ci się podoba w
Warszawie, Sharone? – zapytał wesoło Damian Wojtaszek, wypadając z grupowego
kółeczka radości.
– Na razie jest super! – roześmiał
się Evans, starając się przekrzyczeć ogólny gwar. – Naprawdę super!
– To dobrze – Libero wyszczerzył się
głupkowato. – Kogoś fajnego już poznałeś?
– Proszę? – Kanadyjczyk cokolwiek
zgłupiał.
– No przecież nie przesiedział
ostatnich dni sam, jak palec, co nie? Oprócz z nami, to gdzieś tam jeszcze
pochodziłeś, pozwiedzałeś.
– Ja... – Chciał jakoś inteligentnie
odpowiedzieć, ale w tym momencie w zasięgu jego wzroku pojawił się
charakterystyczny zielony berecik.
Zastygł bez ruchu. O cholera…
„To ona, stary, ona!” jego serce
zaczęło kręcić fikołki i tańczyć kankana.
„I co z tego?” mózg, gdyby
oczywiście mógł, z irytacją przewróciłby neuronami.
„A, przymknij się!” serce
postanowiło przejąć kontrolę. Wyłączyło racjonalne myślenie i za nim Sharone
zdążył się zorientować, już szedł w kierunku barierek.
– Nie mówiłaś, że chodzisz na mecze
– wychrypiał, zupełnie niekulturalnie, bez żadnego przywitania, gdy tylko
stanął na wprost dziewczyny. Teraz mógł jej spojrzeć prosto w oczy, bo ich
głowy znalazły się na tym samym poziomie.
– Bo nie pytałeś – odpowiedziała
szczerze Asia. Miała na sobie tę samą czapkę i płaszcz, co wcześniej, ale
zamiast kolorowego szalika, ubrała granatowy, warszawski z logiem Onico.
– Ale… to znaczy, że od samego
początku wiedziałaś kim jestem? – Jego połączenia nerwowe zaczęły w końcu
analizować sytuację.
– Oczywiście. I to bardzo dobrze.
– Co?
Nie odpowiedziała. Zapadła
niezręczna cisza. Przełknął głośno ślinę. Jego wzrok spoczął na trzymanym przez
nią zeszycie.
– Czekasz na kogoś konkretnego? –
zapytał nagle.
Dziewczyna zaczerwieniła się
zmieszana i mruknęła coś pod nosem.
– Proszę?
– Na Antigę – odpowiedziała cicho,
nerwowo spuszczając wzrok.
Sharone uniósł pytająco brew, ale
bez słowa wyjął Polce z rąk zeszyt, a potem po prostu odwrócił się i poszedł do
swojego trenera.
– Stephane, podpisałbyś się?
–zapytał, podsuwając Francuzowi pod nos notes.
– Co? – Mężczyzna oderwał wzrok od
przeglądanych statystyk. – Ah, tak, oczywiście. – Antiga bez zbędnych
formalności postawił parafkę w wskazanym miejscu, a potem powrócił do pracy.
Zadowolony z wykonanej misji Evans
wrócił do Asi.
– Proszę bardzo, zadanie wykonane –
uśmiechnął się od ucha do ucha, oddając jej zeszyt. – Stephane jeszcze coś tam
przy papierach robi, w życiu byś się na niego nie doczekała.
– Dziękuję, nie musiałeś – mruknęła,
nie bardzo wiedząc, co powiedzieć.
„No i widzisz, co zrobiłeś!?” mózg
chłopak jakimś cudem odkrył, jak się z powrotem uruchomić. „Wprawiłeś biedną
dziewczynę w zakłopotanie! I co ona sobie niby teraz pomyśli!
„Że ma do czynienia z miłym, pomocnym
facetem” odpyskowało szczerze serce. „A zresztą, co cię to obchodzi? Zajmij się
lepiej oddychaniem, czy co to tam robisz.”
– Ale chciałem – odpowiedział
atakujący, ignorując przekrzykiwania swoich narządów. – To dla mnie naprawdę
żaden kłopot.
– Niech będzie, ja… – przełknęła
nerwowo ślinę. – Dzięki jeszcze raz, ale muszę już iść. Zobaczymy się na
następnym meczu! – pomachała mu jeszcze wesoło, a potem odwróciła się i
odbiegła, nie dając powiedzieć chłopakowi nawet słowa.
A Sharone znów został zupełnie sam.
No może nie do końca sam – nadal
przecież miał swoje serce i mózg!
***
Stephane Antiga doszedł do wniosku,
że coś jest nie tak po całych dziesięciu długich sekundach. Dopiero wtedy
zorientował się, że właśnie podpisał jakąś kartkę papieru i nie był pewny, czy
przypadkiem nie był to akt własności farmy waleni błękitnych.
– Andrzej, co ja właśnie podpisałem?
– zapytał głupio, rozciągającego się obok Wronę.
– Nic, autograf tylko dałeś –
wzruszył ramionami środkowy. – Sharone wziął zeszyt jakiejś dziewczyny i to dla
niej niby miało być. Dziwne, co nie? Tydzień w Polsce jest, a już dziewczyny
wyrywa! Z tym to chyba trzeba się urodzić, dlaczego ja takiego szczęścia nie
mam?! – Burknął, krzyżując ręce na piersi niczym obrażone dziecko.
Antiga prychnął śmiechem i pokręcił
głową z udawaną dezaprobatą. Doskonale wiedział, że raczej nie chodziło tu o
„wyrywanie”, ale rozumiał siatkarza. Podniósł wzrok, a jego spojrzenie spoczęło
na stojącym przy barierkach Evansie. Atakujący wyglądał jakby go zmroziło, ogłupiałym
wzrokiem wpatrywał się w jeden punkt.
Stephane doskonale wiedział, co to
oznacza. Ponad dwadzieścia pięć lat wcześniej miał okazję przybrać równie
idiotyczną pozę.
– Oj będzie ciekawie – mruknął pod
nosem, wracają do swoich papierów. – Będzie ciekawie
Po dłuższej przerwie przedstawiam wam rozdział drugi. W końcu zabrałam się do pisania po wczorajszym bardzo udanym polowaniu na autografy podczas Meczu Gwiazd. Z drugiej jednak strony trochę szkoda, że mimo ładnych statystyk odwiedzin nie ma żadnego komentarza :(
Mam jednak nadzieję, że rozdział się podobał. Zapraszam też na pozostałe blogi.
Pozdrawiam
Violin
Rozmowa Wrony z Antiga wygrała wszystko. Uwielbiam dogryzanie się serca i rozumu Evansa. Czekam na dalszy rozwój wydarzeń
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Wredna1216
Serce i rozum wygrały to opowiadanie i nikt nie ma prawa zaprzeczyć. nie pamietam kiedy się tak ostatnio uśmiałam xdd
OdpowiedzUsuńevans wpadł po uszy z tego co widzę i łatwo się nie wypłacze, rudzielec zawrócił mu w głowie (i w sercu oczywiście ;D)