Ariana dla WS | Blogger | X X

16 gru 2017

Rozdział 2

Drzwi do mieszkania otworzyła powoli, starając się udawać ducha. Na niewiele się to zdało, bo wystarczyło, że przekroczyła próg, a z kuchni już wyłoniły się dwie głowy, niewątpliwie żeńskie.
– Wróciłaś? – zapytała Sara, oblizując łyżeczkę z polewy czekoladowej i nieudolnie starając się nie obkleić sobie nią długiego, czarnego warkocza.
– A wychodziłam? – zakpiła Asia. – Oczywiście, że wróciłam. I to nawet z dobrymi nowinami.
– Z dobrymi nowinami? – Jola uniosła pytająco brew. – Powiedz, że znalazłaś nam współlokatorkę, błagam, bo ja sama z nią nie wytrzymam! – Z wyrzutem spojrzała na Sarę.
– No co? Przecież wcale nie zniszczyłam dzisiaj miksera – Dziewczyna uśmiechnęła się niewinnie.
Aśka tylko westchnęła z zrezygnowaniem. Już gdy zdecydowały z koleżankami na wyjazd do Warszawy, wiedziała, że musi się przygotować na wybuchy, pożary i inne destrukcyjne zdolności przyjaciółki.
– Można powiedzieć, że znalazłam – zaczęła ostrożnie. – Ale nie współlokatorkę, a współlokatora. Dziewczyny będziemy miały kota.
– No nie, powiedz, że żartujesz – jęknęła Jola, przeczesują ręką krótko ścięte, brązowe włosy. – Kota jej się zachciało, kota! Jesteśmy w tej cholernej Warszawie od tygodnie, ja się jeszcze w drodze do własnego mieszkania gubię, nadal nie wiem, jakie żarówki musimy dokupić, jak nie znajdziemy czwartej dziewczyny, to się z czynszem nie wyrobimy, a tej kota się zachciało! Z kim ja żyje… – z rozpaczą oparła się o ścianę.
– Na moim miejscu zrobiłabyś to samo – próbowała tłumaczyć się Joasia. – Leżał taki biedny, z przetrąconą łapką, musiałam mu pomóc.
– Ale dlaczego od razy przygarniać?!
– A dlaczego nie?
– No właśnie – dziewczynę poparła Sara. – Fajnie będzie!
– Fajnie? Z kotem? Małym? – Jola spojrzała na nią, jak na wariatkę. – Miałyśmy być dorosłe i odpowiedzialne. W naszej sytuacji, to nie jest ani dorosłe, ani odpowiedzialne.
– Daj spokój. – Asia machnęła lekceważąco ręką. – Kot kotem, ale w pakiecie z dobrym sercem dostałam coś jeszcze – uśmiechnęła chytrze. – Nie uwierzycie kogo spotkałam.
– Jeśli mi powiesz, że tego całego Antigę, to zacznę wierzyć w magię Warszawy – prychnęła Jola.
– Nie do końca, ale było blisko. Ale powiem wam, że jednego już jestem pewna. Przyjazd tutaj, to był  najlepszy pomysł w moim życiu.

***

Znacie to uczucie, gdy wydaje wam się, że coś jest nie tak, choć wokół świeci słońce, ptaszki śpiewają i panuje względny spokój na świecie? Gdy wszyscy powtarzają, jak jest wspaniale, a ty masz wrażenie, że armia szkockich wojowników w spódniczkach zaraz zmasakruje twoje wnętrzności.
Sharone znał to uczucie doskonale. Siedząc w szatni przed meczem z Katowicami, nie czuł zwykłego stresu – czuł się tak, jakby od jednego jego ruchu zależało byś albo nie być całej planety.
„To przez tę dziewczynę” odezwało się jego serce. „Przyznaj, że nie możesz wyrzucić  jej z głowy. Jakie to urocze!”
„Nie prychnął” do akcji wkroczył mózg. „To nie jest brazylijska telenowela, nikt tu się nie zakochuje od pierwszego wejrzenia.”
„A niby dlaczego nie? Nie wierzysz w bajki?”
„Ani trochę.”
„Zimny drań!”
„Idiota!”
„Sadysta!”
– Przymknijcie się! – warknął Evans.
W tym momencie w szatni zapadła cisza. Wzrok wszystkich siatkarzy spoczął na młodym atakującym.
– Co? – Chłopak nie od razu załapał, dlaczego znalazł się w centrum uwagi. – A… Nie, to nie był do was, przepraszam – uśmiechnął się z zakłopotaniem.
Pozostali chyba przyjęli to tłumaczenie, bo tylko wzruszyli ramionami wrócili do swoich zajęć, jak widać święcie przekonani, że każdemu zdarza się słyszeć głosy w głowie.
Sharone westchnął cicho. Wiedział, że coś w tym jest. Asia siedziała w jego umyśle, śmiała się głośno i wesoło machała nogami. Oczywiście nie cały czas. Pojawiała się zupełnie znienacka, czasami w najmniej odpowiednim momencie. Na przykład tego dnia rano, gdy próbował zrobić sobie jajecznice, nie puszczając od razu całego bloku z dymem…
Udało mu się tylko połowicznie. Dziewczyna pojawiła się zupełnie nagle, gdy akurat próbował wyczyścić spaloną patelnię. Gdzieś między jednym skrawkiem spalenizny, a drugim jego podświadomość zaczęła analizować wzór na szaliku Asi.
Tego dnia zadowolił się kanapkami.
Zatopiony w własnych rozmyślaniach, nawet nie zauważył, jak wyszli na boisko. Choć był niesamowicie ambitny, to tego dnia jego mózg wyraźnie powiedział, że to jednak dobrze, że zostanie w kwadracie.  Bo co by było, gdyby akurat w czasie bardzo ważnego wyskoku do ataku, mimowolnie stwierdził, że zacznie zastanawiać się nad istotą egzystencji lodów pistacjowych. Tego mogliby mu koledzy nie wybaczyć.
Dlatego też wolał skupić się na klaskaniu i dopingowaniu kolegów. Chyba się w tej roli sprawdzał, bo po cokolwiek tragicznym pierwszym secie, bardzo ładnie wygrali z Katowicami trzy do zera.
– No i jak ci się podoba w Warszawie, Sharone? – zapytał wesoło Damian Wojtaszek, wypadając z grupowego kółeczka radości.
– Na razie jest super! – roześmiał się Evans, starając się przekrzyczeć ogólny gwar. – Naprawdę super!
– To dobrze – Libero wyszczerzył się głupkowato. – Kogoś fajnego już poznałeś?
– Proszę? – Kanadyjczyk cokolwiek zgłupiał.
– No przecież nie przesiedział ostatnich dni sam, jak palec, co nie? Oprócz z nami, to gdzieś tam jeszcze pochodziłeś, pozwiedzałeś.
– Ja... – Chciał jakoś inteligentnie odpowiedzieć, ale w tym momencie w zasięgu jego wzroku pojawił się charakterystyczny zielony berecik.
Zastygł bez ruchu. O cholera…
„To ona, stary, ona!” jego serce zaczęło kręcić fikołki i tańczyć kankana.
„I co z tego?” mózg, gdyby oczywiście mógł, z irytacją przewróciłby neuronami.
„A, przymknij się!” serce postanowiło przejąć kontrolę. Wyłączyło racjonalne myślenie i za nim Sharone zdążył się zorientować, już szedł w kierunku barierek.
– Nie mówiłaś, że chodzisz na mecze – wychrypiał, zupełnie niekulturalnie, bez żadnego przywitania, gdy tylko stanął na wprost dziewczyny. Teraz mógł jej spojrzeć prosto w oczy, bo ich głowy znalazły się na tym samym poziomie.
– Bo nie pytałeś – odpowiedziała szczerze Asia. Miała na sobie tę samą czapkę i płaszcz, co wcześniej, ale zamiast kolorowego szalika, ubrała granatowy, warszawski z logiem Onico.
– Ale… to znaczy, że od samego początku wiedziałaś kim jestem? – Jego połączenia nerwowe zaczęły w końcu analizować sytuację.
– Oczywiście. I to bardzo dobrze.
– Co?
Nie odpowiedziała. Zapadła niezręczna cisza. Przełknął głośno ślinę. Jego wzrok spoczął na trzymanym przez nią zeszycie.
– Czekasz na kogoś konkretnego? – zapytał nagle.
Dziewczyna zaczerwieniła się zmieszana i mruknęła coś pod nosem.
– Proszę?
– Na Antigę – odpowiedziała cicho, nerwowo spuszczając wzrok.
Sharone uniósł pytająco brew, ale bez słowa wyjął Polce z rąk zeszyt, a potem po prostu odwrócił się i poszedł do swojego trenera.
– Stephane, podpisałbyś się? –zapytał, podsuwając Francuzowi pod nos notes.
– Co? – Mężczyzna oderwał wzrok od przeglądanych statystyk. – Ah, tak, oczywiście. – Antiga bez zbędnych formalności postawił parafkę w wskazanym miejscu, a potem powrócił do pracy.
Zadowolony z wykonanej misji Evans wrócił do Asi.
– Proszę bardzo, zadanie wykonane – uśmiechnął się od ucha do ucha, oddając jej zeszyt. – Stephane jeszcze coś tam przy papierach robi, w życiu byś się na niego nie doczekała.
– Dziękuję, nie musiałeś – mruknęła, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć.
„No i widzisz, co zrobiłeś!?” mózg chłopak jakimś cudem odkrył, jak się z powrotem uruchomić. „Wprawiłeś biedną dziewczynę w zakłopotanie! I co ona sobie niby teraz pomyśli!
„Że ma do czynienia z miłym, pomocnym facetem” odpyskowało szczerze serce. „A zresztą, co cię to obchodzi? Zajmij się lepiej oddychaniem, czy co to tam robisz.”
– Ale chciałem – odpowiedział atakujący, ignorując przekrzykiwania swoich narządów. – To dla mnie naprawdę żaden kłopot.
– Niech będzie, ja… – przełknęła nerwowo ślinę. – Dzięki jeszcze raz, ale muszę już iść. Zobaczymy się na następnym meczu! – pomachała mu jeszcze wesoło, a potem odwróciła się i odbiegła, nie dając powiedzieć chłopakowi nawet słowa.
A Sharone znów został zupełnie sam.
No może nie do końca sam – nadal przecież miał swoje serce i mózg!

***

Stephane Antiga doszedł do wniosku, że coś jest nie tak po całych dziesięciu długich sekundach. Dopiero wtedy zorientował się, że właśnie podpisał jakąś kartkę papieru i nie był pewny, czy przypadkiem nie był to akt własności farmy waleni błękitnych.
– Andrzej, co ja właśnie podpisałem? – zapytał głupio, rozciągającego się obok Wronę.
– Nic, autograf tylko dałeś – wzruszył ramionami środkowy. – Sharone wziął zeszyt jakiejś dziewczyny i to dla niej niby miało być. Dziwne, co nie? Tydzień w Polsce jest, a już dziewczyny wyrywa! Z tym to chyba trzeba się urodzić, dlaczego ja takiego szczęścia nie mam?! – Burknął, krzyżując ręce na piersi niczym obrażone dziecko.
Antiga prychnął śmiechem i pokręcił głową z udawaną dezaprobatą. Doskonale wiedział, że raczej nie chodziło tu o „wyrywanie”, ale rozumiał siatkarza. Podniósł wzrok, a jego spojrzenie spoczęło na stojącym przy barierkach Evansie. Atakujący wyglądał jakby go zmroziło, ogłupiałym wzrokiem wpatrywał się w jeden punkt.
Stephane doskonale wiedział, co to oznacza. Ponad dwadzieścia pięć lat wcześniej miał okazję przybrać równie idiotyczną pozę.

– Oj będzie ciekawie – mruknął pod nosem, wracają do swoich papierów. – Będzie ciekawie


Po dłuższej przerwie przedstawiam wam rozdział drugi. W końcu zabrałam się do pisania po wczorajszym bardzo udanym polowaniu na autografy podczas Meczu Gwiazd. Z drugiej jednak strony trochę szkoda, że mimo ładnych statystyk odwiedzin nie ma żadnego komentarza :(
Mam jednak nadzieję, że rozdział się podobał. Zapraszam też na pozostałe blogi. 
Pozdrawiam
Violin

2 komentarze:

  1. Rozmowa Wrony z Antiga wygrała wszystko. Uwielbiam dogryzanie się serca i rozumu Evansa. Czekam na dalszy rozwój wydarzeń
    Pozdrawiam Wredna1216

    OdpowiedzUsuń
  2. Serce i rozum wygrały to opowiadanie i nikt nie ma prawa zaprzeczyć. nie pamietam kiedy się tak ostatnio uśmiałam xdd
    evans wpadł po uszy z tego co widzę i łatwo się nie wypłacze, rudzielec zawrócił mu w głowie (i w sercu oczywiście ;D)

    OdpowiedzUsuń