Ariana dla WS | Blogger | X X

1 kwi 2018

Rozdział 8

– I właśnie wtedy… bla, bla, bla…. Z czego wynika, że…. Bla, bla, bla
Głos wykładowcy docierał do Asi jakby zza mgły. Była wykończona, ale sama nie wiedziała czym. Siedziała na wyjątkowo niewygodnym krzesełku, bawiąc się długopisem i pustym wzrokiem wpatrując się w jakiś punkt przed sobą.
– Wszystko okej? – zapytał Radzio, delikatnie szturchając ją w ramię.
Spojrzała na niego zdezorientowana.
– Proszę? Nie… wszystko w porządku. – Uśmiechnęła się nieprzytomnie. – Dlaczego pytasz?
– Bo nie  notujesz. – Postukał palcem w białe kartki zeszytu dziewczyny. – Zawsze notujesz.
– No tak. Zamyśliłam się po prostu. – Z zakłopotaniem podrapała się po głowie. – Dzięki za przypomnienie. – Pochyliła się nad notesem i machinalnie zanotowało w słowo w słowo to, co właśnie powiedział profesor, zupełnie nie zajmując się ewentualną selekcją informacji.
Radek zmierzył ją wzrokiem, a potem westchnął głęboko i jak gdyby nigdy nic po prostu zabrał Joasi długopis.
– Daj spokój – mruknął. – i tak nic mądrego z tego nie wyjdzie. Pożyczę ci potem moje notatki.
Pokiwała głową. Miał rację. W duchu była mu za to wdzięczna, w końcu naprawdę w tym konkretnym momencie nie była w stanie myśleć logicznie. Jej mózg całkowicie pochłonęło analizowanie jednej, konkretnej sytuacji.
Rozmowy z Sharonem na parkingu.
Przygryzła nerwowo wargę, wzrok znów wlepiła w ścianę. Nie potrafiła wyrzucić tego obrazu z głowy. On i Ona. Naprzeciwko siebie. W odległości zaledwie kilkanaście centymetrów. Patrząc sobie w oczy, jakby świat wokół nie istniał. Odcięci od wszystkiego, co działo się gdzieś za ich plecami.
Liczyli się tylko On i Ona.
Nigdy wcześniej nie znalazła się w podobnej sytuacji. Nigdy nikt nie przyciągał ja do siebie jak magnes. Nigdy nie było ta, by prześladował ją czyjś śmiech.
A teraz w końcu nadszedł ten pierwszy raz/
I ta sytuacja na parkingu…
„Jeszcze sekunda i by mnie pocałował” mruknęła w myślach. „To zupełnie irracjonalne.”
To było irracjonalne. Tak irracjonalne, jak tylko mogła irracjonalna być znajomość między nimi.
Przymknęła oczy i jeszcze raz przywołała obraz twarzy atakującego. Widziała napięcie, ale też coś innego, coś czego nie potrafiła zdefiniować.
Fascynacje? Podziw? Zainteresowanie?
Miłość?
– Idiotka! – warknęła sama do siebie, opierając głowę na przedramionach. Radzio spojrzał na nią szczerze zaskoczony takim wyznanie, ale tylko machnęła na niego ręką, by dał sobie spokój.
Miłość? Jaka niby miłość?  Znali się od trzech tygodni z dokładnością co do dnia, choć tu nie była pewna. Tylko trzy tygodnie. Spotkali się ze sobą może siedem, osiem razy. Nawet nie dziesięć, chyba, że kilka godzin spędzonych na SOR-ze liczy się razy trzy. Wtedy ewentualnie mogli przekroczyć magiczną barierę dziesięciu mniej lub bardziej przypadkowych spotkań.
Był tylko kumplem. Nowym kumplem w nowym mieście. Nikim więcej.
Zresztą niby dlaczego i ona miałaby być dla niego kimś więcej. Nie była głupia, wiedziała, jak działa ten pokręcony świat. Sharone miał dziewiętnaście lat, był przystojny, inteligentny i wysportowany, mogła postawić cały swój zapas czekolady, że w Kanadzie zostawił dziewczynę. Dziewczynę, która go kochała, a on za nią szalał.  Nie mogło być inaczej.
Zresztą Asia też nie była całkowicie bez winy… 
„Miałaś o nim nie myśleć” skarciła się w myślach. „Skup się na nauce, a nie na jakiś idiotycznych miłostkach. Nie to sobie obiecałaś przed wyjazdem?”
Ale prawda była taka, że uśmiech atakującego nie chciał wyjść jej z głowy.
To było skrajnie irytujące.

***

Kielce przywitały ich pogodą podobną, jak pożegnała ich Warszawa. Zimno wieje, leje i ogólnie bez sensu. Siatkarze Onico przyjechali tu by w końcu zdobyć trzy punkty, ale panująca wokół aura nie napawała optymizmem. Nawet włosy Stephana, na co dzień prezentujące się jako burza blond loków, teraz oklapły smutne i przyklejały się trenerowi do twarzy, niczym zmutowane wodorosty.
– Ja chcę już wiosnę! – jęknął Janek Nowakowski, naciągając na głowę czapkę. – Ciepełko, słoneczko i kwiatki!
– Jest dopiero koniec października – zauważył cierpko Guillaume Samica. – Jeśli już teraz masz dość, to co będzie w styczniu?
– Zapadnę w sen zimowy – odburknął młodszy chłopak. – I będziecie musieli poradzić sobie bez środkowego, ot co!
W odpowiedzi przyjmujący jedynie pokręcił głową z dezaprobatą, a potem podniósł swoją torbę i nie czekając na kolegów, ruszył w stronę hotelu. Sekundę później dołączyli do niego pozostali zawodnicy. Znów wyjątkowym zapałem wykazał się Janek, który, gdy tylko zorientował się, że Francuz go opuścił, pobiegł za nim głośno krzycząc, że przeprasza i tak naprawdę, to przecież nie zrobił nic strasznego.
Pozostali mogli jedynie zwijać się ze śmiechu.
– I co, Shoe, jak tam ostatnie rozmowy z twoją dziewczyną? – zapytał Andrzej, jak zwykle znikąd pojawiając się obok atakującego.
– No właśnie. – Z drugiej strony zmaterializował się Wojtek. – Rozumiem, że kiedy ja i kolego Wrona zostawiliśmy was samych, doszło do gorącego pożegnania.
– Asia nie jest moją dziewczyną! – zaprotestował gwałtownie Evans.
– Ta, jasne. – Obydwaj synchronicznie przewrócili oczami.
– Stephane, choć tu do nas! – Włodarczyk machnął ręką na rozmawiającego z fizjoterapeutą Antigę. Trener podniósł wzrok i zamrugał szybko, zaskoczony niespodziewanym wywołaniem do tablicy.
– Że niby o mnie wam chodzi?
– A widzisz tu jakiegoś innego Stephana?
Mężczyzna zawahała się, ale pokiwał głową, przyznając zawodnikowi racje. W promieniu dwustu metrów nie funkcjonował żaden inny osobnik o imieniu Stephane.
– Coś się stało? – Podszedł do siatkarzy. – Sharone, czy ta dwójka znów sprawia problemy?
– My tylko pomagały młodemu ułożyć sobie życie! – zaprotestował gwałtownie Andrzej. – To chyba dobrze, co nie? Integracja i te sprawy.
Antiga prychnął śmiechem. Evans posłał mu błagalne spojrzenie, które mówiło tylko jedno:
„Uwolnij mnie od tych wariatów!”
– Zajmijcie się może sobą, dobrze? – Trener zmierzył ich kpiącym wzrokiem. – Rozumiem, że chcecie pomóc kolędzie, ale naprawdę na waszym miejscu skupiłbym się na grze. Ostatnia porażka powodem do dumy nie jest, także dla mnie.
Siatkarze przełknęli nerwowo ślinę. Andrzej zaczął kopać kamyki przed sobą, a Wojtek postanowił torturować ludzkość swoim gwizdaniem, próbując sprawiać wrażenie, że nie mają pojęcia o czym szkoleniowiec mówi.
Stephane wzniósł ręce w niemej modlitwie o cierpliwość do tej zgrai. 
– Nie przejmuj się nimi – zwrócił się do Evansa. – Mają trochę poprzewracane we łbach, ale jeszcze miesiąc i się przyzwyczaisz.
– Mam taką nadzieje – mruknął pod nosem Sharone.
Antiga skwitował to tylko cichym prychnięciem śmiechem. Przerzucił przez ramię swoją torbę i ruszył za zawodnikami do hotelu.
– Aha i jeszcze jedno – odwrócił się w stronę Kanadyjczyka. – Jeśli chodzi o tę dziewczynę, to sorry, ale trzymam stronę chłopaków. Pasujecie do siebie. Coś o tym wiem – powiedział jeszcze, a potem wszedł do budynku, zostawiając Evansa w zupełnej rozsypce.

***

Asia wspinała się po schodach w tempie leniwego ślimaka winniczka. Choć dochodziła dopiero dziewiętnasta, to ona już miała serdecznie dość całego dnia. Była na nogach od piątej rano, a dokładniej od momentu, w którym Jack wskoczył do jej łóżka i zaczął głośno miauczeć, domagając się uwagi. Potem zepsuł się express do kawy ( znowu!), a posłuszeństwa odmówiła pralka. Gdy dotarła już na uczelnie, okazało się, że strajk ogłosił także długopis, całe notatki i trochę torby pokrywając atramentem. Potem, gdy wychodziła z sali wykładowej, potrącił ją jakiś chłopak, przez co nabiła sobie bardzo malowniczego guza. Na zakończenie oblała się kawą, która miała dać ukojenie w czasie ciężkiego dnia, a zamiast tego stała się gwoździem do trumny nowiutkiego, pudrowo różowego sweterka.
I jeszcze od samego rana czuła się tak, jakby przejechał ją czołg, mający gdzieś wszelkie leki.
Dlatego też otwierając drzwi do mieszkania, marzyła już tylko o tym, by położyć się na łóżku, zakopać pod kołdrą i przespać kolejne dni.
– Myślisz, że bardzo się zdenerwuje, jak jej powiemy?
– Może zaczekamy na Radka? Ma na nią dobry wpływ.
Z salony dochodziły przyciszone głosy współlokatorek. Uważnie stawiając kroki, podeszła bliżej i przycisnęła się do ściany tak, by nikt jej zauważył. Nasłuchiwała.
– Przecież to wariactwo. Jak się dowie to nas zupełnie znienawidzi.
– Dlaczego mam was znienawidzić? – Asia postanowiła przerwać tę maskaradę. Na widok współlokatorki Jola i Sara pobladł gwałtownie, stanęły na baczność, zrzucając przy tym cukierniczkę ze stolika, by w końcu przybrać najbardziej niewinne miny na jakie było je stać.
– Bo wiesz, miał miejsce taki mały wypadek – zaczęła niepewnie Sara, bawiąc się guzikiem od kamizelki.
– Może nie do końca taki mały – sprostowała Jola. – Ale nie żeby zaraz świat się miał zawalić.
– Co najwyżej będziemy mieć trochę kłopotów.
– Powiecie w końcu, o co chodzi? – Aśka zaczęła tracić cierpliwość.
Dziewczyny wymieniły znaczące spojrzenia. W końcu Jola odetchnęła głęboko i odważyła się wszystko wyjaśnić.
– Któraś z nas zapomniała domknąć drzwi i Jack wyślizgnął się na klatkę. A potem z bloku. Szukamy go od dwóch godzin i nigdzie nie możemy znaleźć.
Joasia zamarła. Oddychała ciężko, próbując przetworzyć informacje. Gdy w końcu dotarło do niej, co się stało, odwróciła się na pięcie i wybiegła z mieszkania, nie zważając na pokrzykiwania przyjaciółek.
– Jack! – wrzasnęła, wypadając na zewnątrz. – Jack, gdzie jesteś?! – Oczywiście nie łudziła się, że uzyska odpowiedź. Przemawiała przez nią desperacja, panika. Przez kolejne czterdzieści pięć minut chodziła po osiedlu, szukając kociaka, nawołując i pytając przypadkowych przechodniów, czy przypadkiem nie widzieli małego, czarnego kotka z czerwoną obróżką. W tym samym czasie Sara z Jolą obdzwaniały najbliższe schroniska i gabinety weterynaryjne, zadając dokładnie te same pytania.
Czterdzieści pięć minut później nadal nie znalazły nawet śladu zguby.
– Jack! Jack! Gdzie jesteś, mały?! – Z każdą kolejną sekundą głos Asi coraz bardziej słabł. W końcu zrezygnowana usiadła na chybotliwej ławeczce. Spuściła głowę. Poczuła jak pod jej powiekami zbierają się łzy. Gdzie był Jack, gdzie było jej maleństwo? A jeśli wpadł pod samochód? Albo spotkał spuszczonego ze smyczy psa? Nadal kulał na jedną łapkę, nie byłby wstanie uciec wystarczająco szybko.
Mimowolnie wyciągnęła telefon z kieszeni. Przez chwilę wahała się, do kogo zadzwonić, aż w końcu wybrała numer jedynej osoby, która mogła w tym momencie realnie pomóc.
Ku jej zdziwieniu, osoba ta odebrała po zaledwie dwóch sygnałach.
– Halo?
– Sharone? – Dziewczyna przełknęła nerwowo ślinę, nie mając pojęcia jak zacząć. – Ja… mam problem.
– Problem? Co się stało? Nic ci nie jest, prawda? – W głosie chłopaka słychać było nutkę paniki.
– Nie, ze mną wszystko w porządku. – Pokręciła gwałtownie głową. – Tylko, że… – zawahała się. – Jack zniknął.

***

– Jack zniknął.
To nie było tak, że Sharone był przesadnie zakochany w kotach. Okej, były urocze, puchate, ale na samo wspomnienie wrednej kotki, którą trzymała jego mama, robiło mu się słabo. Mimo tego, gdy tylko usłyszał roztrzęsiony głos Asi, poderwał się z kanapy, zgarnął kurtkę i dwie minuty później stał na przystanku, czekając na właściwy tramwaj.
Dziewczynę znalazł na ławce, dosłownie dwieście metrów od miejsca, w którym wysiadł. Siedziała skulona, chowając twarz w dłoniach i mrucząc coś do siebie. Nie zauważyła siatkarza, więc delikatnie położył dłoń na jej plecach. Wzdrygnęła się mimowolnie i dopiero wtedy podniosła głowę.
– Sharone? Naprawdę przyszedłeś?
– Przecież mówiłem – wzruszył ramionami. – Chcę pomóc.
Pokiwała głową, ale nadal pustym wzrokiem wpatrywała się w przestrzeń przed sobą.
– Hej, na pewno dobrze się czujesz? – Zaniepokojony usiadł obok. – Nie wyglądasz najlepiej.
– Dzięki. – Uśmiechnęła się słabo. – Nie, po prostu… martwię się o niego. Jest jeszcze taki malutki. A jeśli wpadł do jakiegoś kosza na śmieci i się w nim zatrzasnął? Albo ktoś zatrzasnął go w piwnicy? Albo…
– Hej. – Przerwał Polce, chwytając jej nadgarstek i ściskając go nieznacznie. – To mądry zwierzak. Na pewno śpi sobie spokojnie w jakiejś dziurze albo ugania się za muchami czy za czym tam uganiają się koty.
– Może i masz rację – westchnęła. – Co oczywiście nie oznacza, że nagle przestanę się przejmować. Na to nie licz. Jestem… – Tym razem przerwał jej dzwonek telefonu. Wystarczył rzut oka na ekran, by dziewczyna nerwowo zaczęła przesuwać zieloną słuchawkę, próbując odeprać połączenie. – Macie go? – rzuciła, gdy w końcu odebrała połączenie. Przez chwilę uważnie słuchała, by w końcu uśmiechnąć się szeroko. – Dobra, zaraz to sprawdzę – rozłączyła się. – Dziewczyny mówią, że do jakiegoś weterynarza na Wilanowie ktoś przywiózł czarno białego kociaka z przetrąconą łapką. Nie ma obroży i to trochę daleko, ale po Jack jest zdolny do wszystkiego. Zaraz wyślą mi dokładny adres.
– Obdzwoniły wszystkie kliniki w mieście? – Sharone uniósł ze zdziwieniem brew.
– Mają straszne wyrzuty sumienia – wyjaśniła Asia. – To one pozwoliły, by Jack wyszedł z mieszkania. – W tym momencie jej telefon zabrzęczał cicho. Siatkarz zajrzał przez ramię dziewczyny, przebiegł wzrokiem po krótkim tekście, a potem uśmiechnął się szeroko.
– To niedaleko mnie! Idziemy! – Chwycił Polkę za rękę i zaczął ciągnąć w stronę przystanku.
O dziwo nie protestowała. Ba, dała się tak przeciągnąć przez pół Warszawy. Jedynie, gdy weszli do tramwaju, Evans zwolnił trochę uścisk i zamiast nadgarstka, ścisnął dłoń Asi.
– Wyglądalibyśmy podejrzanie – wyjaśnił, widząc jej zdezorientowane spojrzenie.
Nieznacznie pokiwała głową. Nie zamierzała protestować.
„Jak uroczo!” odezwało się serce siatkarza.
Przeklną w myślach. Od jakiegoś czasu wydawało mu się, że uporał się z irytującymi głosami w głowie, ale jak widać one postanowiły powrócić.
„Jakie uroczo?” Mózg oczywiście nie mógł przegapić  imprezy. „Wyglądają jak cukierkowa para z amerykańskich komedii dla nastolatków. A wszyscy doskonale wiemy, że to, co dzieje się w komediach, zostaje w komediach.”
„Niekoniecznie” zauważyło serce. „Jak widzisz w tym właśnie momencie jesteśmy świadkami narodzin pięknej miłości. Sharone niczym rycerz na białym koniu, znajdzie tego kota, a ona z wdzięczności żuci mu się w ramionach i będą żyć długo i szczęśliwie.”
„Ta, jasne” Mózg przewrócił zwojami nerwowymi. „Założysz się, że wcale tak nie będzie?”
„Okej, a o co?”
„O twoje milczenie przez najbliższy miesiąc”
„Niech będzie”
Zakład został uprawomocniony. I ku zdziwieniu całego wszechświata wygrał go mózg. Wszystko popsuło się, gdy dotarli do kliniki weterynaryjnej. Okazało się bowiem, że owszem przywieziono małego, czarno białego kociaka, ale po pierwszy była to kotka, a po drugie miała przetrąconą przednią, a nie tylną łapkę. Zdecydowanie nie był to Jack.
– Chyba nigdy go nie znajdziemy – mruknęła Asia, gdy powoli szli przez jedno z wilanowskich osiedli.
– Nie mów tak – pouczył ją Evans. – Na pewno prędzej czy później wróci do domu. Zgłodnieje i zrozumie, że uciekanie nie jest najlepszym pomysłem.
– Skoro tak mówisz…
Zagryzł nerwowo wargę. Coś mu bardzo nie pasowało. Zatrzymał się gwałtownie, chwycił dziewczynę za ramiona, a potem obrócił w swoją stronę i przyjrzał się uważnie jej twarzy.
– Nie wyglądasz najlepiej – stwierdził. – Nie masz gorączki? – Przyłożył dłoń do czoła Polki.
Skrzywiła się nieznacznie.
– Nic mi nie jesteś.
– Nie pozwolę żebyś wracała w takim stanie. – Nie zwracał uwagi na jej protesty. – Zaraz zacznie padać, jest już późno, jeszcze rozchorujesz mi się na amen.
– Więc co proponujesz? – Skrzyżowała ręce na piersi i zmierzyła atakującego kpiącym spojrzeniem.
Nic nie odpowiedział. Zamiast tego znów chwycił jej nadgarstek i znów pociągnął sobie tylko znanym kierunku, a dokładnie do wejścia do pobliskiego bloku.
– Mówiłem,  że to niedaleko mnie. – Wyszczerzył się głupkowato, otwierając drzwi. – Przynajmniej się zagrzejesz, przecież widzę, że zmarzłaś.
Nie protestowała. Nie miała już na to siły. Bez słowa dała się zaprowadzić do mieszkania chłopaka i usadzić na wyjątkowo miękkiej kanapie.
– Zrobię herbatę i poszukam czegoś przeciwgorączkowego – powiedział, przechodząc do kuchni. – Wrócę za dosłownie pięć minut.
Pokiwała głową, pusty wzrok wlepiając w ścianę naprzeciwko. Zacisnął pięści. Nie podobało mu się to, co widzi. Zależało mu na Asi, przyznał to w końcu sam przed sobą. Ale teraz, gdy ona była w zupełnej rozsypce, a on nie miał pojęcia, co zrobić.
Strasznie go to bolało.
Z herbatą wyrobił się w całe cztery minuty i trzydzieści dwie sekundy. Jednak kiedy wrócił do salonu spotkała go niespodzianka. Joasia leżała z głową na oparciu kanapy, zamkniętymi oczami i lekko rozwartymi ustami. Zasnęła.
Uśmiechnął się pod nosem. Cofnął się do swojej sypialni, wziął koc, a potem najciszej jak potrafił okrył nim Asię. Przez chwilę klęczał obok, wpatrując się w jej twarz. Była taka spokojna, niewinna.
Zawahał się, ale uniósł dłoń i musnął palcem policzek dziewczyny.

– Wszystko będzie dobrze – szepnął. – Obiecuję, że wszystko będzie dobrze. 


W tę jakże deszczową niedzielę przedstawiam wam rozdział ósmy. Nie za wiele o nim powiem, bo liczyła, że wyjdzie lepiej, ale sami musicie ocenić. Z niecierpliwością czekam na wasze komentarze, bo naprawdę dają mi one dużego kopa. 
Pozdrawiam
Violin

1 komentarz:

  1. Oj Asia, Asia, Asia. Jednak ostatni bliski kontakt z Sharonem, który mógł spowodować wypadek, wbił jej się w pamięć. Dziewczyna ciągle analizuje tamten moment. Ciągle o tym myśli, do tego stopnia, że nie może się skupić na innych rzeczach. Z tego rodzącego się uczucia, będzie bomba!
    Jack się zgubił! Osobiście preferuję psy bardziej niż koty, ale tutaj mi to nie przeszkadza. Strasznie szkoda mi Asi, która przezywa zniknięcie zwierzaka. Oby znalazł się cały i zdrowy.
    Na koniec Sharone, któremu w głowie siedzi Asia. Zakochany po uszy chłopak zrobi wszystko, byle by móc przebywać w towarzystwie dziewczyny. Nawet zgłosił się na ochotnika do szukania kota. Dobrze zrobił, bo poszukiwania skończyły się lepiej niż mógł przypuszczać. Asia zasnęła w jego mieszkaniu.
    Z rozdziału na rozdział robi się ciekawiej i coraz bardziej interesująco. Przesyłam ogromnego kopa, żeby dodał Ci wsparcia w kontynuowaniu opowiadania. Czekam na next,
    N

    OdpowiedzUsuń