– I właśnie wtedy… bla, bla, bla…. Z
czego wynika, że…. Bla, bla, bla
Głos wykładowcy docierał do Asi
jakby zza mgły. Była wykończona, ale sama nie wiedziała czym. Siedziała na
wyjątkowo niewygodnym krzesełku, bawiąc się długopisem i pustym wzrokiem
wpatrując się w jakiś punkt przed sobą.
– Wszystko okej? – zapytał Radzio,
delikatnie szturchając ją w ramię.
Spojrzała na niego zdezorientowana.
– Proszę? Nie… wszystko w porządku.
– Uśmiechnęła się nieprzytomnie. – Dlaczego pytasz?
– Bo nie notujesz. – Postukał palcem w białe kartki
zeszytu dziewczyny. – Zawsze notujesz.
– No tak. Zamyśliłam się po prostu.
– Z zakłopotaniem podrapała się po głowie. – Dzięki za przypomnienie. –
Pochyliła się nad notesem i machinalnie zanotowało w słowo w słowo to, co
właśnie powiedział profesor, zupełnie nie zajmując się ewentualną selekcją
informacji.
Radek zmierzył ją wzrokiem, a potem
westchnął głęboko i jak gdyby nigdy nic po prostu zabrał Joasi długopis.
– Daj spokój – mruknął. – i tak nic
mądrego z tego nie wyjdzie. Pożyczę ci potem moje notatki.
Pokiwała głową. Miał rację. W duchu
była mu za to wdzięczna, w końcu naprawdę w tym konkretnym momencie nie była w
stanie myśleć logicznie. Jej mózg całkowicie pochłonęło analizowanie jednej,
konkretnej sytuacji.
Rozmowy z Sharonem na parkingu.
Przygryzła nerwowo wargę, wzrok znów
wlepiła w ścianę. Nie potrafiła wyrzucić tego obrazu z głowy. On i Ona.
Naprzeciwko siebie. W odległości zaledwie kilkanaście centymetrów. Patrząc
sobie w oczy, jakby świat wokół nie istniał. Odcięci od wszystkiego, co działo
się gdzieś za ich plecami.
Liczyli się tylko On i Ona.
Nigdy wcześniej nie znalazła się w
podobnej sytuacji. Nigdy nikt nie przyciągał ja do siebie jak magnes. Nigdy nie
było ta, by prześladował ją czyjś śmiech.
A teraz w końcu nadszedł ten
pierwszy raz/
I ta sytuacja na parkingu…
„Jeszcze sekunda i by mnie pocałował”
mruknęła w myślach. „To zupełnie irracjonalne.”
To było irracjonalne. Tak
irracjonalne, jak tylko mogła irracjonalna być znajomość między nimi.
Przymknęła oczy i jeszcze raz
przywołała obraz twarzy atakującego. Widziała napięcie, ale też coś innego, coś
czego nie potrafiła zdefiniować.
Fascynacje? Podziw? Zainteresowanie?
Miłość?
– Idiotka! – warknęła sama do
siebie, opierając głowę na przedramionach. Radzio spojrzał na nią szczerze
zaskoczony takim wyznanie, ale tylko machnęła na niego ręką, by dał sobie
spokój.
Miłość? Jaka niby miłość? Znali się od trzech tygodni z dokładnością co
do dnia, choć tu nie była pewna. Tylko trzy tygodnie. Spotkali się ze sobą może
siedem, osiem razy. Nawet nie dziesięć, chyba, że kilka godzin spędzonych na
SOR-ze liczy się razy trzy. Wtedy ewentualnie mogli przekroczyć magiczną
barierę dziesięciu mniej lub bardziej przypadkowych spotkań.
Był tylko kumplem. Nowym kumplem w
nowym mieście. Nikim więcej.
Zresztą niby dlaczego i ona miałaby
być dla niego kimś więcej. Nie była głupia, wiedziała, jak działa ten pokręcony
świat. Sharone miał dziewiętnaście lat, był przystojny, inteligentny i
wysportowany, mogła postawić cały swój zapas czekolady, że w Kanadzie zostawił
dziewczynę. Dziewczynę, która go kochała, a on za nią szalał. Nie mogło być inaczej.
Zresztą Asia też nie była całkowicie
bez winy…
„Miałaś o nim nie myśleć” skarciła
się w myślach. „Skup się na nauce, a nie na jakiś idiotycznych miłostkach. Nie
to sobie obiecałaś przed wyjazdem?”
Ale prawda była taka, że uśmiech
atakującego nie chciał wyjść jej z głowy.
To było skrajnie irytujące.
***
Kielce przywitały ich pogodą
podobną, jak pożegnała ich Warszawa. Zimno wieje, leje i ogólnie bez sensu. Siatkarze
Onico przyjechali tu by w końcu zdobyć trzy punkty, ale panująca wokół aura nie
napawała optymizmem. Nawet włosy Stephana, na co dzień prezentujące się jako
burza blond loków, teraz oklapły smutne i przyklejały się trenerowi do twarzy,
niczym zmutowane wodorosty.
– Ja chcę już wiosnę! – jęknął Janek
Nowakowski, naciągając na głowę czapkę. – Ciepełko, słoneczko i kwiatki!
– Jest dopiero koniec października –
zauważył cierpko Guillaume Samica. – Jeśli już teraz masz dość, to co będzie w
styczniu?
– Zapadnę w sen zimowy – odburknął młodszy
chłopak. – I będziecie musieli poradzić sobie bez środkowego, ot co!
W odpowiedzi przyjmujący jedynie
pokręcił głową z dezaprobatą, a potem podniósł swoją torbę i nie czekając na
kolegów, ruszył w stronę hotelu. Sekundę później dołączyli do niego pozostali
zawodnicy. Znów wyjątkowym zapałem wykazał się Janek, który, gdy tylko
zorientował się, że Francuz go opuścił, pobiegł za nim głośno krzycząc, że
przeprasza i tak naprawdę, to przecież nie zrobił nic strasznego.
Pozostali mogli jedynie zwijać się
ze śmiechu.
– I co, Shoe, jak tam ostatnie
rozmowy z twoją dziewczyną? – zapytał Andrzej, jak zwykle znikąd pojawiając się
obok atakującego.
– No właśnie. – Z drugiej strony
zmaterializował się Wojtek. – Rozumiem, że kiedy ja i kolego Wrona zostawiliśmy
was samych, doszło do gorącego pożegnania.
– Asia nie jest moją dziewczyną! –
zaprotestował gwałtownie Evans.
– Ta, jasne. – Obydwaj
synchronicznie przewrócili oczami.
– Stephane, choć tu do nas! –
Włodarczyk machnął ręką na rozmawiającego z fizjoterapeutą Antigę. Trener
podniósł wzrok i zamrugał szybko, zaskoczony niespodziewanym wywołaniem do
tablicy.
– Że niby o mnie wam chodzi?
– A widzisz tu jakiegoś innego
Stephana?
Mężczyzna zawahała się, ale pokiwał
głową, przyznając zawodnikowi racje. W promieniu dwustu metrów nie funkcjonował
żaden inny osobnik o imieniu Stephane.
– Coś się stało? – Podszedł do
siatkarzy. – Sharone, czy ta dwójka znów sprawia problemy?
– My tylko pomagały młodemu ułożyć
sobie życie! – zaprotestował gwałtownie Andrzej. – To chyba dobrze, co nie?
Integracja i te sprawy.
Antiga prychnął śmiechem. Evans
posłał mu błagalne spojrzenie, które mówiło tylko jedno:
„Uwolnij mnie od tych wariatów!”
– Zajmijcie się może sobą, dobrze? –
Trener zmierzył ich kpiącym wzrokiem. – Rozumiem, że chcecie pomóc kolędzie,
ale naprawdę na waszym miejscu skupiłbym się na grze. Ostatnia porażka powodem
do dumy nie jest, także dla mnie.
Siatkarze przełknęli nerwowo ślinę.
Andrzej zaczął kopać kamyki przed sobą, a Wojtek postanowił torturować ludzkość
swoim gwizdaniem, próbując sprawiać wrażenie, że nie mają pojęcia o czym
szkoleniowiec mówi.
Stephane wzniósł ręce w niemej
modlitwie o cierpliwość do tej zgrai.
– Nie przejmuj się nimi – zwrócił
się do Evansa. – Mają trochę poprzewracane we łbach, ale jeszcze miesiąc i się
przyzwyczaisz.
– Mam taką nadzieje – mruknął pod
nosem Sharone.
Antiga skwitował to tylko cichym
prychnięciem śmiechem. Przerzucił przez ramię swoją torbę i ruszył za
zawodnikami do hotelu.
– Aha i jeszcze jedno – odwrócił się
w stronę Kanadyjczyka. – Jeśli chodzi o tę dziewczynę, to sorry, ale trzymam
stronę chłopaków. Pasujecie do siebie. Coś o tym wiem – powiedział jeszcze, a
potem wszedł do budynku, zostawiając Evansa w zupełnej rozsypce.
***
Asia wspinała się po schodach w
tempie leniwego ślimaka winniczka. Choć dochodziła dopiero dziewiętnasta, to
ona już miała serdecznie dość całego dnia. Była na nogach od piątej rano, a
dokładniej od momentu, w którym Jack wskoczył do jej łóżka i zaczął głośno
miauczeć, domagając się uwagi. Potem zepsuł się express do kawy ( znowu!), a
posłuszeństwa odmówiła pralka. Gdy dotarła już na uczelnie, okazało się, że
strajk ogłosił także długopis, całe notatki i trochę torby pokrywając
atramentem. Potem, gdy wychodziła z sali wykładowej, potrącił ją jakiś chłopak,
przez co nabiła sobie bardzo malowniczego guza. Na zakończenie oblała się kawą,
która miała dać ukojenie w czasie ciężkiego dnia, a zamiast tego stała się
gwoździem do trumny nowiutkiego, pudrowo różowego sweterka.
I jeszcze od samego rana czuła się
tak, jakby przejechał ją czołg, mający gdzieś wszelkie leki.
Dlatego też otwierając drzwi do
mieszkania, marzyła już tylko o tym, by położyć się na łóżku, zakopać pod
kołdrą i przespać kolejne dni.
– Myślisz, że bardzo się zdenerwuje,
jak jej powiemy?
– Może zaczekamy na Radka? Ma na nią
dobry wpływ.
Z salony dochodziły przyciszone
głosy współlokatorek. Uważnie stawiając kroki, podeszła bliżej i przycisnęła
się do ściany tak, by nikt jej zauważył. Nasłuchiwała.
– Przecież to wariactwo. Jak się
dowie to nas zupełnie znienawidzi.
– Dlaczego mam was znienawidzić? –
Asia postanowiła przerwać tę maskaradę. Na widok współlokatorki Jola i Sara
pobladł gwałtownie, stanęły na baczność, zrzucając przy tym cukierniczkę ze
stolika, by w końcu przybrać najbardziej niewinne miny na jakie było je stać.
– Bo wiesz, miał miejsce taki mały
wypadek – zaczęła niepewnie Sara, bawiąc się guzikiem od kamizelki.
– Może nie do końca taki mały –
sprostowała Jola. – Ale nie żeby zaraz świat się miał zawalić.
– Co najwyżej będziemy mieć trochę
kłopotów.
– Powiecie w końcu, o co chodzi? –
Aśka zaczęła tracić cierpliwość.
Dziewczyny wymieniły znaczące
spojrzenia. W końcu Jola odetchnęła głęboko i odważyła się wszystko wyjaśnić.
– Któraś z nas zapomniała domknąć
drzwi i Jack wyślizgnął się na klatkę. A potem z bloku. Szukamy go od dwóch
godzin i nigdzie nie możemy znaleźć.
Joasia zamarła. Oddychała ciężko,
próbując przetworzyć informacje. Gdy w końcu dotarło do niej, co się stało,
odwróciła się na pięcie i wybiegła z mieszkania, nie zważając na pokrzykiwania
przyjaciółek.
– Jack! – wrzasnęła, wypadając na
zewnątrz. – Jack, gdzie jesteś?! – Oczywiście nie łudziła się, że uzyska
odpowiedź. Przemawiała przez nią desperacja, panika. Przez kolejne czterdzieści
pięć minut chodziła po osiedlu, szukając kociaka, nawołując i pytając przypadkowych
przechodniów, czy przypadkiem nie widzieli małego, czarnego kotka z czerwoną
obróżką. W tym samym czasie Sara z Jolą obdzwaniały najbliższe schroniska i
gabinety weterynaryjne, zadając dokładnie te same pytania.
Czterdzieści pięć minut później nadal
nie znalazły nawet śladu zguby.
– Jack! Jack! Gdzie jesteś, mały?! –
Z każdą kolejną sekundą głos Asi coraz bardziej słabł. W końcu zrezygnowana
usiadła na chybotliwej ławeczce. Spuściła głowę. Poczuła jak pod jej powiekami
zbierają się łzy. Gdzie był Jack, gdzie było jej maleństwo? A jeśli wpadł pod
samochód? Albo spotkał spuszczonego ze smyczy psa? Nadal kulał na jedną łapkę,
nie byłby wstanie uciec wystarczająco szybko.
Mimowolnie wyciągnęła telefon z
kieszeni. Przez chwilę wahała się, do kogo zadzwonić, aż w końcu wybrała numer
jedynej osoby, która mogła w tym momencie realnie pomóc.
Ku jej zdziwieniu, osoba ta odebrała
po zaledwie dwóch sygnałach.
– Halo?
– Sharone? – Dziewczyna przełknęła
nerwowo ślinę, nie mając pojęcia jak zacząć. – Ja… mam problem.
– Problem? Co się stało? Nic ci nie
jest, prawda? – W głosie chłopaka słychać było nutkę paniki.
– Nie, ze mną wszystko w porządku. –
Pokręciła gwałtownie głową. – Tylko, że… – zawahała się. – Jack zniknął.
***
– Jack zniknął.
To nie było tak, że Sharone był
przesadnie zakochany w kotach. Okej, były urocze, puchate, ale na samo
wspomnienie wrednej kotki, którą trzymała jego mama, robiło mu się słabo. Mimo
tego, gdy tylko usłyszał roztrzęsiony głos Asi, poderwał się z kanapy, zgarnął
kurtkę i dwie minuty później stał na przystanku, czekając na właściwy tramwaj.
Dziewczynę znalazł na ławce,
dosłownie dwieście metrów od miejsca, w którym wysiadł. Siedziała skulona,
chowając twarz w dłoniach i mrucząc coś do siebie. Nie zauważyła siatkarza,
więc delikatnie położył dłoń na jej plecach. Wzdrygnęła się mimowolnie i
dopiero wtedy podniosła głowę.
– Sharone? Naprawdę przyszedłeś?
– Przecież mówiłem – wzruszył
ramionami. – Chcę pomóc.
Pokiwała głową, ale nadal pustym
wzrokiem wpatrywała się w przestrzeń przed sobą.
– Hej, na pewno dobrze się czujesz?
– Zaniepokojony usiadł obok. – Nie wyglądasz najlepiej.
– Dzięki. – Uśmiechnęła się słabo. –
Nie, po prostu… martwię się o niego. Jest jeszcze taki malutki. A jeśli wpadł
do jakiegoś kosza na śmieci i się w nim zatrzasnął? Albo ktoś zatrzasnął go w
piwnicy? Albo…
– Hej. – Przerwał Polce, chwytając
jej nadgarstek i ściskając go nieznacznie. – To mądry zwierzak. Na pewno śpi
sobie spokojnie w jakiejś dziurze albo ugania się za muchami czy za czym tam
uganiają się koty.
– Może i masz rację – westchnęła. –
Co oczywiście nie oznacza, że nagle przestanę się przejmować. Na to nie licz.
Jestem… – Tym razem przerwał jej dzwonek telefonu. Wystarczył rzut oka na
ekran, by dziewczyna nerwowo zaczęła przesuwać zieloną słuchawkę, próbując
odeprać połączenie. – Macie go? – rzuciła, gdy w końcu odebrała połączenie.
Przez chwilę uważnie słuchała, by w końcu uśmiechnąć się szeroko. – Dobra,
zaraz to sprawdzę – rozłączyła się. – Dziewczyny mówią, że do jakiegoś
weterynarza na Wilanowie ktoś przywiózł czarno białego kociaka z przetrąconą
łapką. Nie ma obroży i to trochę daleko, ale po Jack jest zdolny do
wszystkiego. Zaraz wyślą mi dokładny adres.
– Obdzwoniły wszystkie kliniki w
mieście? – Sharone uniósł ze zdziwieniem brew.
– Mają straszne wyrzuty sumienia –
wyjaśniła Asia. – To one pozwoliły, by Jack wyszedł z mieszkania. – W tym
momencie jej telefon zabrzęczał cicho. Siatkarz zajrzał przez ramię dziewczyny,
przebiegł wzrokiem po krótkim tekście, a potem uśmiechnął się szeroko.
– To niedaleko mnie! Idziemy! –
Chwycił Polkę za rękę i zaczął ciągnąć w stronę przystanku.
O dziwo nie protestowała. Ba, dała
się tak przeciągnąć przez pół Warszawy. Jedynie, gdy weszli do tramwaju, Evans
zwolnił trochę uścisk i zamiast nadgarstka, ścisnął dłoń Asi.
– Wyglądalibyśmy podejrzanie –
wyjaśnił, widząc jej zdezorientowane spojrzenie.
Nieznacznie pokiwała głową. Nie
zamierzała protestować.
„Jak uroczo!” odezwało się serce siatkarza.
Przeklną w myślach. Od jakiegoś
czasu wydawało mu się, że uporał się z irytującymi głosami w głowie, ale jak
widać one postanowiły powrócić.
„Jakie uroczo?” Mózg oczywiście nie
mógł przegapić imprezy. „Wyglądają jak
cukierkowa para z amerykańskich komedii dla nastolatków. A wszyscy doskonale
wiemy, że to, co dzieje się w komediach, zostaje w komediach.”
„Niekoniecznie” zauważyło serce. „Jak
widzisz w tym właśnie momencie jesteśmy świadkami narodzin pięknej miłości.
Sharone niczym rycerz na białym koniu, znajdzie tego kota, a ona z wdzięczności
żuci mu się w ramionach i będą żyć długo i szczęśliwie.”
„Ta, jasne” Mózg przewrócił zwojami
nerwowymi. „Założysz się, że wcale tak nie będzie?”
„Okej, a o co?”
„O twoje milczenie przez najbliższy
miesiąc”
„Niech będzie”
Zakład został uprawomocniony. I ku
zdziwieniu całego wszechświata wygrał go mózg. Wszystko popsuło się, gdy dotarli
do kliniki weterynaryjnej. Okazało się bowiem, że owszem przywieziono małego,
czarno białego kociaka, ale po pierwszy była to kotka, a po drugie miała przetrąconą
przednią, a nie tylną łapkę. Zdecydowanie nie był to Jack.
– Chyba nigdy go nie znajdziemy –
mruknęła Asia, gdy powoli szli przez jedno z wilanowskich osiedli.
– Nie mów tak – pouczył ją Evans. – Na
pewno prędzej czy później wróci do domu. Zgłodnieje i zrozumie, że uciekanie
nie jest najlepszym pomysłem.
– Skoro tak mówisz…
Zagryzł nerwowo wargę. Coś mu bardzo
nie pasowało. Zatrzymał się gwałtownie, chwycił dziewczynę za ramiona, a potem
obrócił w swoją stronę i przyjrzał się uważnie jej twarzy.
– Nie wyglądasz najlepiej –
stwierdził. – Nie masz gorączki? – Przyłożył dłoń do czoła Polki.
Skrzywiła się nieznacznie.
– Nic mi nie jesteś.
– Nie pozwolę żebyś wracała w takim
stanie. – Nie zwracał uwagi na jej protesty. – Zaraz zacznie padać, jest już późno,
jeszcze rozchorujesz mi się na amen.
– Więc co proponujesz? – Skrzyżowała
ręce na piersi i zmierzyła atakującego kpiącym spojrzeniem.
Nic nie odpowiedział. Zamiast tego
znów chwycił jej nadgarstek i znów pociągnął sobie tylko znanym kierunku, a dokładnie
do wejścia do pobliskiego bloku.
– Mówiłem, że to niedaleko mnie. – Wyszczerzył się głupkowato,
otwierając drzwi. – Przynajmniej się zagrzejesz, przecież widzę, że zmarzłaś.
Nie protestowała. Nie miała już na
to siły. Bez słowa dała się zaprowadzić do mieszkania chłopaka i usadzić na
wyjątkowo miękkiej kanapie.
– Zrobię herbatę i poszukam czegoś przeciwgorączkowego
– powiedział, przechodząc do kuchni. – Wrócę za dosłownie pięć minut.
Pokiwała głową, pusty wzrok
wlepiając w ścianę naprzeciwko. Zacisnął pięści. Nie podobało mu się to, co
widzi. Zależało mu na Asi, przyznał to w końcu sam przed sobą. Ale teraz, gdy ona
była w zupełnej rozsypce, a on nie miał pojęcia, co zrobić.
Strasznie go to bolało.
Z herbatą wyrobił się w całe cztery
minuty i trzydzieści dwie sekundy. Jednak kiedy wrócił do salonu spotkała go
niespodzianka. Joasia leżała z głową na oparciu kanapy, zamkniętymi oczami i
lekko rozwartymi ustami. Zasnęła.
Uśmiechnął się pod nosem. Cofnął się
do swojej sypialni, wziął koc, a potem najciszej jak potrafił okrył nim Asię.
Przez chwilę klęczał obok, wpatrując się w jej twarz. Była taka spokojna,
niewinna.
Zawahał się, ale uniósł dłoń i
musnął palcem policzek dziewczyny.
– Wszystko będzie dobrze – szepnął.
– Obiecuję, że wszystko będzie dobrze.
W tę jakże deszczową niedzielę przedstawiam wam rozdział ósmy. Nie za wiele o nim powiem, bo liczyła, że wyjdzie lepiej, ale sami musicie ocenić. Z niecierpliwością czekam na wasze komentarze, bo naprawdę dają mi one dużego kopa.
Pozdrawiam
Violin
Oj Asia, Asia, Asia. Jednak ostatni bliski kontakt z Sharonem, który mógł spowodować wypadek, wbił jej się w pamięć. Dziewczyna ciągle analizuje tamten moment. Ciągle o tym myśli, do tego stopnia, że nie może się skupić na innych rzeczach. Z tego rodzącego się uczucia, będzie bomba!
OdpowiedzUsuńJack się zgubił! Osobiście preferuję psy bardziej niż koty, ale tutaj mi to nie przeszkadza. Strasznie szkoda mi Asi, która przezywa zniknięcie zwierzaka. Oby znalazł się cały i zdrowy.
Na koniec Sharone, któremu w głowie siedzi Asia. Zakochany po uszy chłopak zrobi wszystko, byle by móc przebywać w towarzystwie dziewczyny. Nawet zgłosił się na ochotnika do szukania kota. Dobrze zrobił, bo poszukiwania skończyły się lepiej niż mógł przypuszczać. Asia zasnęła w jego mieszkaniu.
Z rozdziału na rozdział robi się ciekawiej i coraz bardziej interesująco. Przesyłam ogromnego kopa, żeby dodał Ci wsparcia w kontynuowaniu opowiadania. Czekam na next,
N