Ariana dla WS | Blogger | X X

13 kwi 2018

Rozdział 9

Ból głowy uderzył nagle, wyrywając Joasię z głębokiego snu. Do tego doszło światło dnia i czyjeś przytłumione głosy. To wszystko sprawiło, że musiała porzucić krainę wiecznej szczęśliwości i powrócić do rzeczywistego świata. Niechętnie przekręciła się na drugi bok. Otworzyła jedne oko, następnie drugie, a potem…
A potem z jej ust wyrwał się zduszony krzyk, bowiem kilka centymetrów od jej twarzy zawisła para dużych, wytrzeszczonych nieziemsko oczu.
– Cześć! – Umieszczone pod oczami usta wyszczerzyły się w szaleńczym uśmiechu. – Jak się stało!
– Jezu! – Usiadła przerażona, a tajemniczy osobnik, podniósł się z podłogi i odsunął do tyłu. Był prawie tak wysoki jak Evans, ale jasną skórę i krótko przycięte, czarne włosy.
– Jeszcze raz, cześć! – Ponownie wyszczerzył się psychopatycznie. – Jestem Antoine Brizard, miło cię poznać. – Wyciągnął rękę w stronę Polki.
– Wiem kim jesteś – burknęła, poprawiając wymiętą koszulkę. Następnie skrzyżowała ręce na piersi i zmierzyła siatkarza zimnym spojrzeniem. – Antoine Brizard, rocznik ’94, metr dziewięćdziesiąt cztery wzrostu, rozgrywający, nazywany przez niektórych naturalnym zastępcą Bena Toniutti’ego, obecny klub Onico Warszawa,  – wyrecytowała z prędkością karabinu maszynowego. – Chcesz wiedzieć więcej?
Chłopak zamrugał szybko, resetując przeciążony mózg.
– Nie, dzięki, na razie wystarczy.
Asia przewróciła oczami, a potem rozejrzała się po pomieszczeniu. Próbowała sobie przypomnieć, co się stało. Wróciła do domu, okazało się, że Jack zniknął, poszła go szukać, potem dołączył się Sharone i…
Jęknęła przeciągle. Teraz zrozumiała, że musiała zasnąć w mieszkaniu siatkarza, gdy przyszli odpocząć.
– Która jest godzina? – zapytała, z zrezygnowaniem opierając się o oparcie kanapy.
– Dziewiątą.
– Dziewiąta? Rano?!
Rozgrywający kiwnął głową, nadal uśmiechając się szeroko.
– Spałam prawie dwanaście godzin. – Z niedowierzeniem pokręcił głową. – Zaraz, sekundę – Podniosła głowę i zmierzyła Francuza podejrzliwym spojrzeniem. – Skoro jest dziewiąta rano, to co t tu robisz?
Antoine nie odpowiedział, jedynie z zakłopotaniem podrapał się po głowie.
– No wiesz…
– Chce załapać się na naleśniki. – W tym momencie z kuchni wychylił się Sharone. Miał na sobie uroczy fartuszek w czarno – czerwoną kratkę, a w ręku trzymał talerz wypełniony słodkimi placuszkami. – Oryginalny przepis babci Evans, uwierz nie znajdziesz lepszych na tym kontynencie – powiedział, podchodząc do dziewczyny i podając jej talerz. – Smacznego.
– Dzięki – speszona spuściła wzrok. – Wyglądają przepysznie – przyznała. Była szczera. Na sam widok naleśników, zaczęło jej burczeć w brzuchu. Idealnie przypieczone, z syropem klonowym i owocami. Nie mogła się oprzeć.
– Ej, a dla mnie! – Oburzył się Brizard, widząc jak dziewczyna zaczyna wcinać ogromną porcje.
Evans przewrócił oczami z udawaną dezaprobatą.
– Zostało jeszcze trochę na patelni – mruknął. Rozgrywający podskoczył radośnie, a sekundę później już go nie było.
– Jak się spało? – zapytał Sharone, gdy już upewnił się, że kolega z drużyny całkowicie zajął się napełnianiem żołądka.
– Całkiem dobrze – odpowiedziała szczerze. – Ale to… nie był problem, prawda? – Nerwowo potarła nadgarstek. 
– Oczywiście, że nie! – gwałtownie zaprzeczył Kanadyjczyk. – To… mieszkanie jest całkiem spore… przyjemność po mojej stronie – plątał się w odpowiedzi, próbując znaleźć odpowiednie słowa. – Dobrze się już czujesz? Bo wczoraj nie wyglądałaś najlepiej. – Zatroskany przyjrzał się twarzy dziewczyny.
Asia prychnęła śmiechem. Zachowanie chłopaka było zabawne, ale przede wszystkim urocze. Ciepło jej się robiło na sercu, gdy usłyszała, że ktoś się o nią martwi.
– Powinnam zadzwonić do dziewczyn – mruknęły jednym kawałkiem naleśnika, a drugim. – Pewnie się denerwują, gdzie zniknęła.
– Spoko, wszystko już załatwiłem. – Sharone lekceważąco machnął ręką. – Jola dzwoniła. Spałaś, więc spisałem numer i oddzwoniłem. Powiedziałem, gdzie jesteś i co się stało. Chyba mi zaufały, bo nie nasłały policji z podejrzeniem porwania.
– Albo stwierdziły, że nie będą przeszkadzać – prychnęła po polsku Aśka.
– Proszę?
– Nie, nic. – Pokręciła głową. – Znalazły Jacka. Utknął w jakiejś piwnicy, sąsiadka go przyniosła.
Odetchnęła z ulgą. Przynajmniej jeden problem miała z głowy. Z kociakiem było wszystko w porządku, po prostu wybrał się na niewinny spacer. Nic niezwykłego zwierzakom się to zdarza, ale i tak kamień spadł jej z serca.
– Jak wrócę, to zrobię mu taką awanturę, że się przez tydzień nie pozbiera – stwierdziła, dojadając śniadanie. – Ma przerąbane.
– Nie wątpię – roześmiał się Evans. – Nie chciałbym być na jego miejscu. – Usiadł obok dziewczyny.
Nie odpowiedziała. Chłopak wpatrywał się w nią uważnym spojrzeniem, a ona z całych sił starała się nie odwrócić wzroku. Ich twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów, tak samo, jak tydzień wcześniej na parkingu. Tym razem jednak byli zupełnie sami. Słyszała dokładnie, jak jej serce wali jak oszalałe, jednak nie była wstanie zdobyć się choć na drobny ruch. Panowała niezręczna cisza, która pewne trwałaby jeszcze przez długi czas, gdyby w tym momencie do salonu nie wrócił Brizard.
– Jak tam, zakochańce?! – zawołał wesoło, między jednym gryzem naleśnika, a drugim. – Ustaliliście już datę ślubu?
Obydwoje momentalnie odsunęli się od siebie. Asia spuściła wzrok i wróciła do swojego śniadania, a Sharone uśmiechnął się nerwowo.
– Nie powinieneś przypadkiem zająć się swoimi sprawami – fuknął. – Na przykład zbliżającym się treningiem.
Brizard kiwnął głową i nabił na widelec kawałek, który wręcz tonął w syropie klonowym
– Chciałby zauważyć, że mój trening jest też twoim treningiem, i jeśli nie chcesz robić dodatkowych dwudziestu kółeczek wokół boiska, to obydwoje powinniśmy się na nim stawić. –  Uśmiechnął się triumfalnie.
Evans przeklną bezgłośnie, a Asia z trudem powstrzymała się przed prychnięciem śmiechem.
– Ja też będę się zbierać. – stwierdziła. – Dziewczyny pewnie się martwią. Było przepyszne – posłała atakującemu wdzięczne spojrzenie, a potem odłożyła sztućce i zaczęła podnosić się z kanapy.
– Zaczekaj! – powstrzymał ją Antoine. – Czy Sharone już powiedział ci, co robicie w sobotę? – zapytał, mierząc obydwoje uważnym spojrzeniem.
Dziewczyna zamrugała zaskoczona.
– Nie, nic nie słyszałam – przyznała. – Shoe? – zwróciła się do Kanadyjczyka.
Ten przełknął głośno ślinę i z zakłopotaniem podrapał się po głowie. Widać było, że nie bardzo wie o czym mówi kolega. Przez kilka długich sekund myślał nad czymś intensywnie, aż w końcu chyba dotarło do niego, o co chodzi.
– W sobotę są urodziny Gruszczyńskiego – zauważył. – Ale nadal nie rozumiem, do czego zmierzasz – przyznał szczerze.
– Idiota. – Rozgrywający pokręcił głową z dezaprobatą. – Możemy kogoś ze sobą przyprowadzić. Weźmiesz Asię, a wcześniej zabierzesz ją na obiad, czy coś takiego.
– Że co proszę?! – Sharone był w szoku, z resztą nie mniejszym niż dziewczyna. Obydwoje wpatrywali się w Francuza szeroko otwartymi oczami, jakby ten co najmniej ogłosił koniec świata albo coś podobnego. – Ja.. – atakujący nerwowo przełknął ślinę. Wiedział doskonale, że w tym momencie żadna odpowiedź nie jest prawidłowa. Ale musiał którąś wybrać, bo inaczej miałby jeszcze bardziej przerąbane.
Kątem oka dostrzegł, że Asia uśmiecha się nieznacznie. To dodało mu otuchy. Może nie będzie tak źle?
– Jeśli nie masz nic przeciwko, to mnie się ten plan podoba – zwrócił się w końcu do dziewczyny.
– Jeśli nie porwą mnie kosmici, to na sobotę nie mam żadnych planów. – Odgarnęła włosy z czoła. – Choć przyznam, że wizja poznania bliżej całej drużyny jest trochę… absurdalna.
– Nie bój się. – Antoine machnął lekceważąco ręką. – Moi koledzy nie są groźni, co najwyżej trochę walnięci. To znaczy, że widzimy się w sobotę, prawda? – klasnął wesoło.
– Tak – kiwnęła głową, a jej uśmiech zrobił się jeszcze szerszy.  – Widzimy się w sobotę.

***

– Co to miało być?! – zapytał zdenerwowany Sharone, gdy tylko obydwaj siatkarze wsiedli do samochodu atakującego. – Chciałeś zrobić ze mnie głupka?!
– Hej, spokojnie, wyluzuj. – Antoine uniósł ręce w obronnym geście. – Powinieneś byś mi wdzięczny, załatwiłem ci randkę.
– Nie żartuj – prychnął Evans. – Musiałem się zgodzić, bo inaczej byłbym niemiły i wyszłoby na to, że jej nie lubię.
Rozgrywający tylko wzruszył ramionami, jakby w ogóle go to nie obchodziło. Był zbyt dumny ze swojego pomysłu, by przejmować się, że coś mogłoby pójść nie tak.
– Ale nie powiesz, że ci się to nie podoba. – Założył ręce za głowę i uśmiechnął się triumfalnie. – Przecież widzę jak na nią patrzysz.
– Okej, masz może trochę racji. – Przyznał Shoe. – Zależy mi na Asi, ale to nie znaczy, że możesz tak po prostu wtrącać się w nasze relacje. To bardzo… delikatna sprawa.
– Daj spokój – przewrócił oczami Francuz. – Przecież to proste jak drut. Ona ci się podoba, ty jej, ludzie zakochiwali się w sobie już w epoce kamienia łupanego i tylko dzięki temu nasza rasa jeszcze nie wymarła. Nie jesteście więc ani pierwsi, ani ostatni.
Sharone i w tej kwestii musiał przyznać mu racje. Zdawał sobie sprawę z tego, że z zewnątrz cała sytuacja wyglądała na zupełnie normalną. Ale on przeżywał prawdziwy emocjonalny rollercoaster.
– Dobra, niech będzie – mruknął, w końcu odpalając silnik. – Załóżmy, że wcale prawie nie zniszczyłeś mojej świetlanej przyszłości.
– Świetlanej przyszłość? – Antoine uniósł kpiąco brew. – Nie mów, że już układasz sobie z nią życie?
Gdyby mógł, Evans zaczerwieniłby się w tym momencie po same uszy.
– To nie tak – zaczął się nieudolnie tłumaczyć. – Po prostu… istnieje pewne drobne prawdopodobieństwo, że kilka razy za bardzo poniosła mnie wyobraźnia.
– Wiedziałem. – Brizard triumfalnie zacisnął pięść. – Teraz się już nie wykręcisz, stary. Chcę kiedyś zatańczyć na waszym ślubie.
Shoe uśmiechnął się pod nosem. W jego głowie pojawiła się absurdalna, ale nad wyraz przyjemna myśl.
„ Ja też” szepnął w głowie. „Ja też.”




***

Shoe i Antoine musieli jechać na trening, więc Asia wracała do mieszkania sama. Nie spieszyła się. Zajęcia miała zacząć dopiero o czternastej, dlatego też drogę przez Warszawę pokonała spokojnie.
A przynajmniej tak to wyglądało z zewnątrz, bo w środku wręcz gotowała się z emocji. W końcu nie codziennie ma się okazje zjeść na śniadanie naleśniki babci Evans.
– Czy możesz mi wyjaśnić, gdzie do cholery podziewałaś się przez całą noc?!
Takim właśnie pytanie została powita, gdy tylko przekroczyła próg mieszkania.
– Przecież doskonale wiesz. – Posłała Sarze zmęczone spojrzenie. – Jola rozmawiała z Sharonem, wszystko wam opowiedział.
– Wiem – kiwnęła głową druga dziewczyna. – Ale chcę usłyszeć też twoją wersję wydarzeń. W końcu spędziłaś noc w salonie obcego chłopaka. To nie jest normalne!
– Już nie tak całkowicie obcy – mruknęła pod nosem Asia.
Sara skrzyżowała ręce na piersi i zmierzyła koleżankę ironicznym wzrokiem.
– Niby od jak dawna się znacie?
– A który dzisiaj mammy? – Joasia nadal była cokolwiek nieprzytomna.
– Siódmy listopada.
– Zaraz… – Wyciągnęła dłoń i zaczęła liczyć na palcach kolejne tygodnie. – Raz, dwa… od całych pięciu tygodni. – Uśmiechnęła się dumnie.
– To niezbyt długo – stwierdziła Sara. –  A już na pewno nie na tyle, by z czystym sumieniem spędzać z kimś noc. – Znacząco poruszyła brwiami.
Aśka zaczerwieniła się gwałtownie protestować. – Tylko zasnęłam na kanapie, do niczego nie doszło, naprawdę – zapewniła.
– Naprawdę?
– Oczywiście!
– To w takim razie, co cię dręczy? – dopytywała Sara. – Bo nie wmówisz mi, że ostatnie dwanaście godzin nie wywarło na tobie żadnego znaczenia.
– No nie…
Z niezręczniej sytuacji wyciągnął ją Jack, który ni stąd ni zowąd pojawił się w korytarzu, miaucząc przeraźliwie.
– Cześć, rozrabiaku. – Asia przykucnęła i podrapała kociaka za uchem. – Gdzie się szlajałeś?
Zwierzak usiadł, przekręcił główkę, przymknął zielone oczy i zaczął mruczeć z przyjemnością.
– Pewnie z przyjemnością zadałby ci to samo pytanie – prychnęła druga dziewczyna. – Nadal nie otrzymałam od ciebie odpowiedzi.
Joasia westchnęła cicho. Wiedziała, że przyjaciółka nie odpuści. Ale czy musiała wszystko wiedzieć? Na pewno nie, jednak coś można było zdradzić, by zaspokoić jej ciekawość.
– Będę trochę zajęta w najbliższą sobotę – zaczęła. – Shoe zaprosił mnie na obiad, a potem na urodzinową imprezę do kolegi z zespołu. Mają być planszówki, na pewno będzie sympatycznie – wzruszyła ramionami, ale na jej ustach pojawił się nieśmiały uśmiech.
– Nie bajeruj mnie tutaj, on cię po prostu zaprosił na randkę – podsumowała Sara. – Idziecie do restauracji. Tylko we dwójkę. Jak dzieci z tego nie będzie, to oficjalnie ogłoszę upadek mojego intelektu.
– Możesz już zacząć – prychnęła Asia. – Z tego co wiem od jedzenia żadne dziecko się jeszcze nie urodziło.
Sara przewróciła oczami. W odpowiedzi jej przyjaciółka po prostu wzięła Jacka na ręce, a potem zniknęła w swoim pokoju, nie oglądając się za siebie.
Dopiero gdy zatrzasnęła za sobą drzwi, uleciało z niej całe napięcie. Usiadła na łóżku, a pusty wzrok wlepiła w ścianę. Jack poocierał się trochę o jego dłoń, ale gdy nie zareagowała, zwinął się w kłębek i zasnął.
A ona nadal nic nie mówiła.
– Nie mam się w co ubrać! – jęknęła w końcu, opadając na poduszkę. Zaczęła bawić się kolorową poszewkę. Wiedziała, że to wszystko zupełnie nie ma sensu. Dlatego tak bardzo przerażał ją zwykły obiad? I impreza urodzinowa? Bywała przecież na takich, może nie na wielu, ale kilku na pewno. Shoe nie był też pierwszym chłopakiem, który zaprosił ją na „randkę”
Dlaczego więc tym razem tak bardzo się denerwowała?
Przymknęła oczy i wróciła wspomnieniami do tego poranka. Nadal miała wrażenie, że ma w ustach smak tych genialnych naleśników z syropem klonowym. I cały czas miała przed oczami uśmiech Sharone, gdy widział jak dziewczyna z przyjemnością zjada jego małe dzieło.
Nie mogła zaprzeczyć, że chłopak nie był jej obojętny. Wręcz przeciwnie, z każdym kolejnym dniem z coraz większą niecierpliwością czekała na telefon, smsa, jakikolwiek sygnał od Kanadyjczyka. To było trochę niepokojące, ale też dziwnie… przyjemne.

– To wariactwo – stwierdziła, wpatrując się w biały sufit. – Zupełne wariactwo, ale… – przełknęła głośno ślinę. – Ale chyba mi na nim zależy. 


Z wielką przyjemnością przedstawiam wam rozdział dziewiąty. Nie napiszę o nim za wiele, bo po pierwsze nie wiem co napisać, a po drugie jest już późno i mój mózg dłużej nie chce pracować. 
W każdym razie z niecierpliwością czekam na wasze komentarze. 
Pozdrawiam
Violin

1 komentarz:

  1. Udało mi się dotrzeć i przeczytać dopiero teraz 🙂 wczoraj czekałam na rozdział, ale pojawił się jak już spałam, dlatego mam lekkie opoznienie.
    Super że Jack się znalazł! To naprawdę ogromna ulga. Strata zwierzaka jest jak strata członka rodziny, więc całe szczęście że wszystko się dobrze skończyło 🙂
    Sharone I Asia 😍 no przecież oni są dla siebie stworzeni. Już nie mogę się doczekać aż zacznie jeszcze bardziej między nimi iskrzyc, bo na razie są poczatki. Już teraz widać że oboje są sobą jak najbardziej zainteresowani.
    Dobrze że pojawił się Antoni i pomógł biednemu Sharonowi umówić się z Asia. Bez jego pomocy nasza para pewnie dalej była by na etapie wdychania do siebie.
    Także czekam na przyszła randkę i imprezę z planszówkami. Dodam że ja też chcę przeczytać o weselu Asi i Sharona.
    Pozdrawiam,
    N

    OdpowiedzUsuń