Ekspres zatrzaskał złowieszczo i słabym mignięciem
niebieskiego światła, oznajmił zakończenie pracy. Sharone wstał powoli od
małego stolika, wziął filiżankę , a potem z błogim wyrazem twarzy upił łyk
kawy.
− Oj tak, tego mi było trzeba – mruknął, czując jak
kofeina wypełnia jego komórki.
Oparł się o okno i wyjrzał na zewnątrz. Była środek
grudnia, więc o tej porze na zewnątrz było jeszcze ciemno, a przynajmniej
szaro. Mimo tego na chodnikach już pojawiali się ludzie, którzy śpieszyli się w
bliżej nieznanych kierunkach.
− Już wstałeś?
Uśmiechnął się nieznacznie, czując jak drobne rączki
obejmują go w pasie.
− Już prawie siódma. – Odwrócił się do dziewczyny. –
Zresztą zdążyłem tylko zrobić kawę – dodał, czule całując Asię w czoło. – Co
zjesz na śniadanie?
− Nie wiem – wzruszyła ramionami. – Coś szybkiego.
Mam dużo roboty.
− Znów będziesz się uczyć? – jęknął z wyrzutem Shoe.
– Nie możesz zrobić sobie kilku dni przerwy?
Zaśmiała się serdecznie, a potem wspięła się na palce
i szybko cmoknęła chłopaka w nos.
− Takie życie.
Westchnął głęboko, ale nie protestował już dłużej.
Zamiast tego odsunął jedno z krzeseł, ruchem ręki nakazał Joasi usiąść, a sam
zabrał się za robienie tostów. W końcu na naleśniki miał teoretycznie za mało
czasu, a przy niczym innym nie miał pewności, czy nie wybuchnie kuchni.
− Proszę. – Uśmiechnął się szeroko, kładąc przed
dziewczyną talerz pełen kanapek.
− A ty nie wiesz? – posłała mu podejrzliwe
spojrzenie.
− Na razie nie jestem głodny. A ty musisz mieć dużo
energii, by się uczyć.
− Jak tam chcesz, twoja strata – powiedziała, a potem
wróciła do jedzenia.
W czasie, gdy Janicka uzupełniała kalorie, Shoe oparł
głowę na rękach i z nieśmiałym uśmiechem, obserwował studentkę. Od czasu afery
z Radziem minął miesiąc i jak na razie związek atakującego z Polką rozwijał się
książkowo. Oczywiście czasami sprzeczali się o jakieś głupoty, ale co do zasady
byli szczęśliwą młodą parą. Poznawali się coraz bliżej, odkrywali przed sobą
kolejne tajemnice. Z każdym dniem Sharone czuł, że Asia staje mu się coraz
bliższa, że mija pierwsze zauroczenie, a na jego miejsce pojawia się coś o
wiele mocniejszego.
− Dlaczego się na mnie gapisz? – z zamyślenia wyrwał
go głos dziewczyny.
− Ładna jesteś – stwierdził pewnie. – To dobry powód,
co nie?
Parsknęła śmiechem, a potem wstała i schowała brudny
talerz do zmywarki.
− Rozmawiałam z rodzicami – zaczęła, siadając z
powrotem. – Zgodzili się byś przyjechał na święta. Tata na początku trochę
kręcił nosem, ale mama stwierdziła, że jak pomożesz przy przygotowaniach, to
możesz przyjeżdżać co roku.
Sharone uśmiechnął się mimowolnie. Zaraz jednak
zmarkotniał. Przełknął głośno ślinę i wlepił wzrok w blat stołu.
− Coś nie tak? – zapytała Janicka, szczerze
zaskoczona taką reakcją chłopaka.
− Nie jestem pewny czy to dobry pomysł. – mruknął. –
Czy to nie za wcześnie…?
− Daj spokój! – prychnęła. – Jedziesz i koniec. Co
niby złego może się stać?
− Wszystko! Mogą porwać nas kosmici, mogę przez
przypadek zepchnąć twoją mamę ze schodów, mogą wpaść antyterroryści i to o
piątej nad ranem…
− Po co niby mieliby to robić? – Uniosła pytająco
brew.
− To jest w tej chwili najmniej ważne – warknął. –
Chodzi o to… − przetarł dłonią zmęczone oczy. – Chodzi o to, że boję się, że
mnie nie zaakceptują. Że się nie dogadamy. Że wyrzucą mnie na zbity pysk. Po
prostu się boję.
Uśmiechnęła się ze zrozumieniem. Wstała od stołu,
podeszła do Sharona, usiadła mu na kolanach i zarzuciła ręce na szyję.
− Nie masz się czego bać – szepnęła. – Jesteś moim
chłopakiem, co nie? – pocałowała go czule.
− Przynajmniej tak mi się wydaje.
− W takim razie, skoro jesteś moim chłopakiem, to ja
ci ufam. Więc póki ja ci ufam, to i oni ci ufają. Okej?
− Jak najbardziej okej – mruknął, oddając pocałunek.
− O której zaczynasz trening?
− Za jakieś dwie godziny.
− Chyba odpuszczę sobie na razie naukę – powiedziała,
a potem znów namiętnie wbiła się w usta siatkarza. Wplotła dłonie w jego włosy,
a on wsunął dłonie pod jej koszulkę.
Potem wszystko potoczyło się już bardzo szybko.
***
− Co się tak wleczesz, masz przecież dłuższe nogi ode
mnie! – zaśmiała się Asia, przechodząc przez pasy koło jednej z Krakowskich
pętli tramwajowych.
− Daj spokój – jęknął Shoe. – Jak się poślizgnę, to
mam do ziemi dalej niż ty!
Pokręciła głową z udawaną dezaprobatą, ale stanęła na
chodniku i zaczekała na chłopaka.
− Stephane nie zafundował wam żadnych treningów z
równowagi? – zapytała, gdy z trudem wyhamował tuż przed koszem na śmieci.
− Bardzo śmieszne. – Oparł się o niską barierkę i
odetchnął kilka razy. – To… daleko jeszcze? Zrobiłem się głodny.
Parsknęła śmiechem. Facetom to jednak tylko jedno w
głowie.
Ruszyła wzdłuż drogi, a Evans szybko pobiegł za nią,
znów prawie wywracając się na oblodzonym chodniku. Szli jeszcze przez jakieś
dziesięć minut, aż w końcu stanęli w wąskiej, ślepej uliczce, przed niewielkim,
jednorodzinnym domem.
Asia bez problemu otworzyła furtkę, ale gdy chciała
nacisnąć dzwonek do drzwi wejściowych, Shoe powstrzymał ją w ostatniej chwili.
− Zaczekaj – mruknął, chwytając jej dłoń.
− Dlaczego? – Uniosła pytająco brwi. – Coś się stało?
− To nie tak… − Nerwowo przygryzł wargę. – Po prostu
trochę się denerwuję – wyznał w końcu. – Może powinienem kupić wcześniej kwiaty
dla twojej mamy? Tak się przecież robi, co?
Przewróciła oczami. Wspięła się na palce i szybko pocałowała
Sharona.
− Żadnych kwiatów – dodała, gdy siatkarz objął ją w
pasie i oddał pocałunek. – Cytuję: „ nawet nie ważcie przynosić żadnych
kwiatów, bo skończyły się wazony. I moja cierpliwość do utrzymywania tego
cholerstwa.”
Evans zaśmiał się mimowolnie. Następnie wziął głęboki
oddech i pokiwał nieznacznie głową.
− To co? Wchodzimy?
Janicka uśmiechnęła się nieznacznie. Pewnie nacisnęła
dzwonek.
− Już, sekundę!
Chwilę później drzwi otworzyła niezbyt wysoka kobieta
w średnim wieku. Jasne, przerzedzone siwizną włosy związała w lekki koczek, a w
pasie obwiązała kolorowy fartuch.
− O, to wy! – Gdy zobaczyła córkę, na jej twarzy
pojawił się szeroki uśmiech. – Wchodźcie, przydacie się do czegoś. Kotku, Asia
wróciła, gdzie znowu zniknąłeś? – krzyknęła, odwracając się na pięcie.
− W piwnicy, przygotowuję strzelbę.
Sharon, który po półrocznym pobycie w Polce
minimalnie coś rozumiał, posłał swojej dziewczynie zaskoczone spojrzenie, ale
ona tylko wzruszył ramionami.
− Będzie dobrze – szepnęła, a potem chwyciła dłoń
atakującego i jak gdyby nigdy nic weszła do środka.
Rozebrali się szybko w przedpokoju, a potem przeszli
do salonu, gdzie zastali panią Janicką, krzątającą się przy nierozłożonym
jeszcze stole.
− Dzisiaj kolacja jest hybrydowo – składakowa –
powiedziała, rozkładając sztućce. – Znaczy się, że każdy je, co chce, nie
miałam czasu nic przygotować. Jutro najemy się porządnie. Jak się ogarniesz, to
pomożesz mi z firankami − zwróciła się
do nadal nieźle zdezorientowanego Evansa. – Cały dzień czekam, aby je wymienić.
Kanadyjczyk szybko pokiwał głową, podświadomie
czując, że jakiekolwiek protesty i tak nie miałyby sensu. Nie w tej rodzinie.
− Dziękuję, że zgodziła się pani, by przyjechał –
wydukał w końcu. – To naprawdę bardzo miłe…
− Daj spokój. – Kobieta machnęła lekceważąco ręką. –
Masz spory żołądek, a ja zawsze robię za dużo jedzenia. Zresztą Asia mnie
poprosiła, dlaczego miałabym odmówić? Wydajesz się być bardzo porządnym
chłopaki. Przynajmniej w telewizji – dodała.
Shoe przytaknął szybko. Chciał coś jeszcze dodać, ale
ktoś mu przerwał.
− To gdzie jest ten chłopak, któremu mam odstrzelić
łeb?
W tym momencie do pomieszczenia wszedł mężczyzna, po
pięćdziesiątce, zupełnie łysy, w wełnianym swetrze i ze strzelbą na ramieniu.
Na jego widok Shoe odruchowo zrobił krok w tył i zerknął w stronę okien.
Zdążyłby uciec czy nie?
Za to Asia miała zupełnie inne plany.
− Tata! – z głośnym piskiem rzuciła się mężczyźnie na
szyje.
− Moja żabka kochana! – Janicki roześmiał się głośno,
chwytając córkę w ramiona. – Jak dobrze, że już z tej Warszawki wróciłaś.
− Ja też się cieszę, tato. Tylko czy naprawdę musisz
grozić mojemu chłopakowi strzelbą? – Z dezaprobatą spojrzała na trzymaną broń.
− Tym badziewiem? – Uniósł ze zdziwieniem brew. –
Przecież to podróba. Zresztą… i tak nie wiedziałbym, jak jej używać. – Bez żalu
rzucił strzelbę na kanapę. Następnie wyprostował się dumnie, wygładził sweter i
pewnym krokiem podszedł do Sharona. – Witam – wyciągnął dłon.
− Dzień dobry. – Evans niepewnie uścisnął jego rękę.
Z każdą kolejną sekundą czuł się coraz bardziej niepewnie.
− Ty jesteś Sharone Varnon Evans?
− Tak, proszę pana.
− I grasz w Onico Warszawa?
− Tak, proszę pana.
− I jesteś Kanadyjczykiem?
− Tak, proszę pana.
− I spotykasz się z moją córką?
Shoe znów nerwowo przełknął ślinę.
− Owszem, proszę pana – odpowiedział drżącym głosem.
Janicki zmrużył oczy i zmierzył siatkarza krytycznym
spojrzeniem.
− Niech będzie – stwierdził w końcu. – Ale pamiętaj,
że jeśli Asi chodź włos z głowy spadnie, to będziesz martwy. I mówię to całkiem
poważnie.
Atakujący gwałtownie pokiwał głową. Złapał
spojrzeniem Joasię, a ta posłała mu ciepły uśmiech.
− On zawsze jest taki – powiedziała bez głośnie.
Zacisnął i rozluźnił pięści. Wiedział, że jeśli
będzie wiecznie spięty, to niewiele będzie mógł zrobić. A coś zrobić chciał. W
końcu ci ludzie zgodzili się, by spędził z nimi święta. Zdecydowanie musiał się
jakoś odwdzięczyć.
− To gdzie sią te firanki?
***
Asia odetchnęła głęboko, delektując się zapachem
świeżej choinki. Mocniej opatuliła się kocem i upiła łyk gorącej czekolady. W
domu co prawda nie było kominka, ale padający za oknem śnieg był równie
malowniczy. Uśmiechnęła się delikatnie, wpatrując się w wirujące płatki śniegu.
Wypełniała ją wewnętrzna harmonia, spokój, którego od dawna tak bardzo
pragnęła. Wróciła do rodzinnego domu, domu pełnego miłości, a przy swoim boku
miała kogoś, na kim coraz bardziej jej zależało.
Przymknęła nieznacznie oczy. Dużo ostatnio myślała. O
sobie, o Sharonie, o ich wspólnej przyszłości.
Zaczynała pozwalać sobie na coraz śmielsze plany dotyczące tego związku.
Bo kto wie, może właśnie trafiła na miłość swojego życia?
− Wszystko okej?
Z zamyślenia wyrwał ją głos Sharona. Chłopak usiadł
obok, objął ja ramieniem i czule pocałował w czoło.
− Oczywiście – odpowiedziała, wtulając się w jego
tors. – Mamy święta, siedzę sobie na kanapie w rodzinnym domu, opatulona kocem,
popijam gorącą czekoladę, w towarzystwie mojego chłopaka. Nie mogłoby być
lepiej.
− Zawsze mogłaś mieć większy kubek czekolady –
zaśmiał się Shoe. – Twoi rodzice już poszli spać?
− Tak – przytaknęła szybko. – Zawsze wcześnie się
kładli. Ale wiesz, mój pokój jest tu na dole, a stropy są nieźle wyciszony –
uśmiechnęła się kokieteryjnie.
Evans pokręcił głową z udawaną dezaprobatą, ale
pochylił się nieznacznie i znów pocałował dziewczynę. Ona bez wahania oddała
pocałunek. Przez chwile trwali tak, całując się namiętnie, aż w końcu Asia
przypomniała sobie o czymś bardzo ważnym.
− Wiesz… chciałam ci coś powiedzieć – zaczęła
tajemniczo.
− Czy mam się zacząć bać? – zapytał, odsuwając się
nieznacznie.
− Raczej nie… przynajmniej tak mi się wydaje –
stwierdziła. – To od ciebie zależy.
Zmarszczył ze zdziwieniem brwi. Spojrzał niepewnie w
oczy dziewczyny, a potem jego wzrok odruchowo zsunął się na jej brzuch.
− Czy ty jesteś w…?
− Nie! – Zaprzeczyła gwałtownie. – Zwariowałeś! Ojciec
by cię zabił. A potem ożywił i zabił jeszcze raz, tak dla pewności. Skąd ci to
w ogóle przyszło do głowy?
− Nie wiem – wzruszył ramionami. – Zabrzmiałaś tak,
jakbyś chciała mi właśnie oświadczyć, że jesteś w ciąży.
Wzniosła oczy ku niebu i bezgłośnie poprosiła
opatrzność o cierpliwość.
− Nie, nie jestem – warknęła dobitnie. – I prędko być
nie zamierzam.
− Więc o co chodzi? – Na twarzy Sharona pojawiła się
mimowolna ulga.
Westchnęła cicho. Chwyciła dłoń chłopaka i ścisnęła
ją delikatnie.
− Wiesz, dużo ostatnio myślałam – zaczęła. – O mnie…
O tobie…O nas. Jesteśmy za sobą już prawie dwa miesiące.
− I? – Uniósł pytająco brew, nadal nie rozumiejąc do
czego zmierza Joasia.
Zawahała się. Nerwowo przełknęła ślinę, jeszcze raz
analizując całą sytuacje. Czy to na pewno był dobry moment? Czy nie powinna
jeszcze chwilę poczekać? Albo nawet dłużej niż chwilę? Czy przypadkiem nie
wystraszy w ten sposób chłopaka?
„Sam powiedział, że zależy mu na tobie” przypomniała
podświadomość. „I to miesiąc temu. To chyba o czymś świadczy.”
− Może to trochę za wcześnie, ale doszłam do pewnego
wniosku – podniosła w końcu wzrok i spojrzała w oczy Evansa. – Kocham cię,
Shoe. Tak po prostu. To już nie jest zwykłe zauroczenie, czy głupie
zainteresowanie. To coś o wiele silniejszego.
Po prostu
Zamrugał szybko. Przez kilka sekund nie bardzo
wiedział, co usłyszał, ale w końcu na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
− Ja też cię kocham – szepnął, pochylając się i czule
całując dziewczynę. – Nawet nie wyobrażasz sobie, jak bardzo cię kocham.
Okej, przedstawiam wam kolejny uroczo, słodki rozdział. Obstawiam, że będzie ich jeszcze maksymalnie pięć ( może mniej), bo nie ukrywam, że chciałabym się do końca lipca wyrobić.
Jak wam się podobały święta w wykonaniu naszej parki? Mają półroczne opóźnienie w stosunku do nas, co nie? Nie te klimaty...
Ode mnie to tyle. Z góry dziękuję za wszystkie komentarze.
Pozdrawiam
Violin
Wrócę z komentarzem wieczorem albo jutro ^^
OdpowiedzUsuńDotarłam, po pracy, ale dotarłam!
UsuńAleż słodka i szczęśliwa atmosfera zapanowała między bohaterami i w mojej głowie, która własnie rozmyśla o świętach :D narobiłaś mi 'smaka' na choinkę haha
Shoe i Asia bardzo do siebie pasują. Zdecydowanie wolę ich w wersji bez kłótni i nieporozumień. Wtedy są najlepsi!
Wspólne święta zaczęły się komicznie. Tata Asi rozwalił system tą podróbką broni, ale przynajmniej starał się stworzyć pozory, jak na ojca przystało hahaha
Btw dlaczego mam wrażenie, że Evans naddaje się tylko do wieszania firanek, lol u Asi też chyba kiedyś wieszał. Jestem pewna, że sprawdziłby się także w kuchni jako kucharz albo degustator :D
W lipcu koniec? Całe szczęście, że jeszcze trochę czasu, żeby przyswoić tą informację ;)
N