Ariana dla WS | Blogger | X X

9 lip 2018

Rozdział 19


− Dwieście dziewięćdziesiąt pięć, dwieście dziewięćdziesiąt sześć, dwieście dziewięćdziesiąt siedem…
− Co ty, plamy na suficie liczysz, czy co?
Asia jęknęła cicho i niechętnie obróciła głowę w stronę drzwi. O framugę nonszalancko opierał się Radzio. Patrzył na dziewczynę znad drucianych okularów, a na jego twarzy błąkał się kpiący uśmiech.
− A co mam niby robić? – fuknęła. – Uczyłam się cały dzień, więc chyba mogę poświęcić chwilę na wgapianie się w niebo.
Chłopak z irytacją wypuścił powietrze. Podszedł bliżej i usiadł na łóżku obok współlokatorki.
− Jest połowa maja, robi się ciepło, a ty wychodzisz z mieszkania tylko na zajęcia – zauważył. – Trochę się martwię.
Przewróciła oczami. Podciągnęła nogi pod brodę i szczelniej przykryła się kocem.
− Nic mi nie jest – burknęła. – Po prostu nie chcę marnować energii na zbędne czynności.
− Jasne, a ja jestem królową Anglii.
− Dlaczego by nie? Też lubisz kapelusze.
− Asia…
− O co ci chodzi?! – wybuchnęła. – Od kilku dni dręczysz mnie jakimiś durnymi pytaniami, zakłócając mój święty spokój.
− Spokojnie, chcę tylko pomóc. – Radek chwycił jej ramię i zmusił, by spojrzała mu prosto w oczy.
− Niby komu?
− Tobie! Odkąd Shoe wyjechał do Kanady zachowujesz się jak nie ty. Chodzisz tak jakoś bez celu, bez uśmiechu, prawie cały czas się uczysz i tyle razy zrzuciłaś z Jacka z łóżka, że ten zaczął spać ze mną.
Aśka spuściła wzrok i mruknęła coś pod nosem. Zaczęła skubać rękaw od bluzy, jednocześnie bezgłośnie ruszając ustami.
− Coś ci się wydaje – mruknęła bez większego przekonania.  
− Nie – pokręcił gwałtownie głową. – Naprawdę się niepokoję.
Westchnęła cicho. Milczała przez chwilę, myśląc nad czymś intensywnie, aż w końcu przyznała niechętnie:
− Może masz trochę racji. Tęsknie po prostu za Sharonem, czy to dziwne?
− Oczywiście, że nie – zapewnił  szybko Radzio. – Wszyscy przewidzieli, że będziesz smutna, bo w końcu wy się na serio kochacie, ale jednak… jest po prostu źle.
Zacisnęła usta w wąską kreskę. Wiedziała, że chłopak ma racje. Choć codziennie rozmawiała z Evansem, wymieniali miliony smsów, to i tak cały czas w sercu odczuwała jakąś dziwną pustkę. Za każdym razem, gdy późnym wieczorem kończyła rozmowę z siatkarzem, wyłączała komputer, a potem przez kilkadziesiąt minut leżała bez ruchu, pustym wzrokiem wpatrując się w sufit. Jej życie z dnia na dzień stało się nieprzyzwoicie monotonne.
− Chyba trochę przesadzam – stwierdziła, z rezygnacją przeczesując włosy. – Niby przygotowywałam się na to, że będzie mi go brakować, ale jednak… tak strasznie za nim tęsknie. Gdy się poznaliśmy, byłam totalnie podjarana tym, że jest siatkarzem. Potem się z nim zaprzyjaźniłam. A potem zostaliśmy parą! Tak po prostu!
− To normalne. Ludzie od wieków łączą się w pary.
− Wiem! – jęknęła. – I na początku też myślałam, że to będzie tylko kolejny związek, nie liczyłam na nic większego. Ale teraz? Teraz czuję, że to coś o wiele większego. Nie ma go miesiąc, a ja przeżywam to tak, jakby nie było go rok. I nie wyobrażam sobie, co będzie, gdy na przykład wyjedzie na kadrę i nie będę go widzieć przez trzy miesiące.
− Przekonasz się w przyszłym roku. – Wzruszył ramionami Radek.
− Właśnie o to chodzi! – Uderzyła otwartą dłonią w pościel. − Normalnie nie planowałabym, co będę robić za rok. Jednak ostatnio nakrywam się na tym, że swoją przyszłość wyobrażam sobie w kontekście Sharona. Że cokolwiek bym nie wymyśliła, zawsze biorę go pod uwagę.
− Po prostu go kochasz. – Chłopak uśmiechnął się szeroko.
− To nie jest odpowiedź na wszystko – burknęła.
− A może jest. Wiesz, mnie się zawsze wydawało, że życie w pewnym sensie opiera się na miłości.
Prychnęła kpiąco. Spodziewała się usłyszeć coś w tym stylu. Radzio był w końcu starym romantykiem i dla niego „racjonalne” myślenie było pojęciem totalnie obcym.
− Trzeba było pogadać z Sarą – mruknęła pod nosem. – Ona dałaby przynajmniej jakieś konkretne rady.
− Jezu, Aśka, daj spokój – fuknął chłopak. – Tu nie chodzi o Rady, tylko o fakt, że najprawdopodobniej trafiłaś na faceta, który po prostu jest tobie pisany. I niewiele możesz z tym zrobić. Więc na twoim miejscu wziąłbym głęboki oddech i uzmysłowił sobie, że hej, jeszcze tylko miesiąc, a po drugie macie przed sobą całe życie!
− Tak uważasz? – uśmiechnęła się nieśmiało.
− jak najbardziej! – zapewnił szybko. – Zresztą nie ja jeden. Jola już wybiera sukienkę na wasz ślub.
Mimowolnie parsknęła śmiechem. To było do przewidzenia.
− Chyba masz racje – przytaknęła. Następnie wyjrzała przez okno i uśmiechnęła się szeroko. – To co? Idziemy na lody?

***
− Nakryj do stołu, Shoe!
− Już idę, mamo! – odkrzyknął Sharone, niechętnie zwlekając się z łóżka. Wsunął na stopy przymałe od dawna kapcie i powłócząc nogami ruszył na parter.
Ostatnie dni były dla niego cokolwiek męczące. Pogoda w Toronto była pod zdechłym psem, rzucało przysłowiowymi żabami i kto posiadał choć odrobinę mózgu, ten nie wychylał nosa z domu. Wszyscy siedzieli w ciepłych salonach, nie zamierzając ruszać się z swoich kanap.
A dla Sharona oznaczało to totalne nudy. Choć po przyjeździe do Kanady był strasznie podekscytowany tym, że wrócił do domu, to jego dni szybko stały się monotonne. Codziennie rano jechał na rehabilitacje, ćwiczył przez kilka godzin, rozmawiał z rehabilitantami i trenerem, by potem wrócić do domu i spędzić resztę dnia w swoim pokoju, ewentualnie co pewien wychodząc gdzieś z siostrami, czy pomagając mamie.
Tylko, że po miesiącu okazało się, że wykonał już wszystkie możliwe prace domowe. I to kilka razy.
− Pojawiła się nasza śpiąca królewna – zaśmiała się kpiąco Theana, gdy tylko atakujący przekroczył próg kuchni.
Sharone posłał siostrze mordercze spojrzenie, a potem bez słowa podszedł do szafki, by wyjąć talerze.
− Nie bocz się na nas, braciszku, przecież nas kochasz, co nie?– zażartowała siedząca po drugiej stronie Kadeisha
− Oczywiście, jakże by inaczej – prychnął. – Inaczej już dawno wylądowałbym w psychiatryku. I to na swoje własne życzenie.
− Bez przesady, nie jesteśmy aż takie złe?
− Szczerze? Myślę, że nawet sam Lucyfer przy was to aniołek.
− No wiesz co! Teraz już przesadziłeś!
Thea już odsuwała krzesło, by dopaść brata i wytarmosić go porządnie, jednak w ostatniej chwili powstrzymał ją stanowczy głos krzątającej się przy kuchence mamy.
− Dajcie spokój, dzieciaki – skarciła ich kobieta. – Zaraz będzie obiad, więc dziewczyny zróbcie coś z tymi swoimi papierami, a ty Shoe w końcu  nakryj do stołu.
− Tak, mamo – mruknęło synchronicznie rodzeństwo.
Z swoimi zadaniami uporali się wyjątkowo szybko i już kilka minut później wszyscy w czwórkę siedzieli przy stole, jedząc popisową zapiekankę Estera Evans. A dokładniej żeńska część rodziny jadła, Sharone dosłownie pożerał swoją porcję.
− Dlaczego się na mnie gapisz? – zapytał z wyrzutem, gdy zauważył, że Theana obserwuje go z pobłażliwym uśmiechem na twarzy.
− Zastanawiam się, czy przy swojej dziewczynie też zachowujesz się jak neandertalczyk – odpowiedziała, odchylając się na krześle i zakładając ręce za głowę.
− Thea, odpuść bratu  – Pani Evans posłała córce karcące spojrzenie. – Ale inną sprawą jest, że niewiele o tej swojej dziewczynie mówisz. – Zauważyła. – A coś tam wspominałeś, że ma do nas przyjechać niedługo.
Shoe przełknął nerwowo ślinę. Ostatnimi czasy niechętnie wspominał o Asi. Choć rozmawiali ze sobą codziennie, to jednak tęsknił niemiłosiernie. Za każdym razem, gdy musieli się pożegnać, w jego sercu pojawiało się dziwne ukłucie.
− Tak, przyjedzie – potwierdził niepewnym głosem. – Pierwszego lipca, jak tylko skończy egzaminy. Mam nadzieję, że to nie problem?
− Oczywiście, że nie! – prychnęła kobieta. – Jak w ogóle mógłbyś pomyśleć inaczej! Koniecznie chcę poznać osobę, przez którą mój syn chodzi tak, jakby unosił się kilka centymetrów nad ziemią.
Chłopak zaczerwienił się mimowolnie. Spuścił wzrok i odchrząknął znacząco.
− Wcale, że nie…
− Daj spokój. − Kadi z irytacją machnęła ręką. – Żadna z nas nie jest ślepa. Ta dziewczyna, kimkolwiek by nie była, totalnie zawróciła ci w głowie.
− Może macie trochę racji – przyznał niechętnie.
− Oczywiście, że mamy. – pobłażliwie spojrzała na niego Thea. – I dlatego już nie możemy się doczekać, kiedy poznamy… no… jak ona miała na imię?
− Asia – mruknął. – Ma na imię Asia.
− No właśnie! – Dziewczyna klasnęła triumfalnie. – W każdym razie, koniecznie chcemy ją poznać.
− I przekabacić na naszą stronę – dodała.
− Ja też niecierpliwie wyczekuje tego spotkania – przyznała Estera. – W końcu chodzi o moją przyszłą synową. – Uśmiechnęła z rozmarzeniem.
Sharone z wrażenia aż odsunął się od stołu.
− Hej, nie wspominaliśmy o żadnych synowych.
− Nie żadnych, tylko jednej konkretnej – poprawiła go matka. – Najpierw zaplanujemy ślub, a potem czekam na wnuki.
W tym momencie Sharone już totalnie zgłupiał. Patrzył na mamę szeroko otwartymi oczami i niczym ryba to otwierał, to zamykał usta.
− Mamo, my mamy dziewiętnaście lat. Dzieci są zdecydowanie ostatnim, o czym teraz myślimy.
− Jasne – Przewróciła oczami. – Pamiętaj, że życie jest nieprzewidywalne, skarbie.  
− Ale jednak nie tak. – Uśmiechnął się krzywo.
Kobieta uniosła z niedowierzeniem jedną brew, ale nie kontynuowała tematu. Przez resztę posiłku rozmawiali o jakiś zupełnych głupotach, jak najnowsze książki czy filmy z kotami. Atakującego cieszył taki obrót wydarzeń. Mógł odetchnąć z ulgą i w końcu wyluzować.
Jednak, gdy kilka godzin później wyszedł na spacer, rozmowa znów do niego wróciła.
Spokojnie przechadzał się między niskimi domami. W końcu wyszło słońce, więc nie tylko on wyszedł z domu. Na szerokich chodnikach roiło się od spacerowiczów – młodych ludzi, staruszków, rodziny z dziećmi. Cały przegląd społeczeństwa.
Zatrzymał się przy boisku, na którym kiedyś grywał z tatą w koszykówkę. Oparł się o barierkę i nieznacznie zmrużył oczy. Kilku chłopców, w wieku około jedenastu grało zażarcie, a pomarańczowa, zużyta piłka co chwilę z hukiem odbijała się o asfalt.
Nagle przed oczami Evansa pojawił się dziwny obraz. Widział siebie za jakieś piętnaście lat. Stał na tym samym boisku, a przed piłkę odbijał mały chłopiec. Skórę miał zdecydowanie jaśniejszą, oczy zielone, ale poza tym wyglądał dosłownie jak Shoe.
Atakujący pokręcił gwałtownie głową. Obraz zniknął, lecz na twarzy chłopaka został nieznaczny uśmiech.
− Może kiedyś – mruknął pod nosem, a potem odwrócił się i ruszył w dalszą drogę.

***

Sharone nerwowo przestąpił z nogi na nogę i jeszcze raz zerknął na tablice przylotów. Jeszcze pięć minut, tylko pięć minut.
Odetchnął głęboko. Zacisnął palce na telefonie, z trudem powstrzymując się przed tym, by nie wybrać numeru swojej dziewczyny. Wiedział doskonale, że i tak nie odbierze, bo jej samolot właśnie krąży nad lotniskiem w Toronto.
„ Wyluzuj, Shoe” skarcił samego siebie. „Zaraz znów ją zobaczysz, przytulisz i nie puścisz przez kolejny miesiąc.”
Z irytacją przeczesał dłonią włosy. Ostatnie tygodnie były dla niego trudne, ale w końcu się skończyły.  I teraz nareszcie miał spotkać Asię.
Uśmiechnął się pod nosem. Przez ostatnie dwa tygodnie, dosłownie odliczał godziny do tej chwili. Tak, jakby w momencie, w którym wpadną w swoje ramiona, zniknęły wszystkich ich problemy.
Przymknął oczy i przypomniał sobie ich ostatnią rozmowę.

− O której jutro wylatujesz? – zapytał po raz dziesiąty Shoe.
− O piątej po południu, ląduję o ósmej wieczorem twojego czasu, już ci mówiłam. Musisz popracować nad pamięcią. – Uśmiechnęła się nieznacznie, stukając palcem w ekran laptopa.
Chłopak przewrócił oczami. Oczywiście, że pamiętał. Tylko chciał się upewnić. Tak na wszelki wypadek.
− Będę śledzić twój samolot. No wiesz, na komputerze.
− Stalker – parsknęła śmiechem. – Jak spadniemy, to twoje śledzenie na niewiele się zda.
− Ale przynajmniej będę wiedzieć, gdzie jesteś. To dla mojego zdrowia psychicznego.
Pokręciła z zrezygnowaniem głową, ale nadal się uśmiechała. On zresztą także. Szczególnie, że tego dnia w oczach dziewczyny pobłyskiwała już ekscytacja i zniecierpliwieniem. Wcześniej dostrzegał głównie żal.
− Już nie mogę się doczekać twojego przyjazdu. – Delikatnie musnął palcem monitor, wyobrażając sobie, że tak naprawdę dotyka twarzy Joasi.
− Ja też – szepnęła. – Tak strasznie chcę cię już przytulić…
− Wiem. – Głośno przełknął ślinę, czując jak oczy zaczynają go szczypać. – Ale już jutro się zobaczymy.
Z rezygnowaniem pokiwała głową. Widać było, że nawet te kilkanaście godzin, stanowi dla niej problem.
− To już jutro – zapewnił, starając się dodać jej otuchy. – Już jutro.

I to jutro w końcu nadeszło. Nareszcie stał na lotnisku i czekał, aż w końcu ją zobaczy.
Minuty wlekły się niemiłosiernie. Co chwilę nerwowo spoglądał na zegarek, sprawdzając, która jest godzina.
W końcu ją zauważył. W tłumie mignęły mu rudawe włosy, a sekundę później spomiędzy ludzi wyłoniła się Asia. Zmęczona długą podróżą, miała lekko rozczochrane włosy i pomiętą bluzkę, ale na widok Sharona, na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
− To ty – szepnęła, stając jak rażona piorunem.
− To ja. – Niepewnie kiwnął głową. –
Przełknęła głośno ślinę. Zamrugała szybko i wzięła głęboki oddech. Przez chwilę wpatrywała się w Sharona załzawionymi oczami, by w końcu puścić rączkę walizki i po prostu rzucić się chłopakowi na szyję.
− Tak strasznie za tobą tęskniłam – wychrypiała, a potem namiętnie wbiła się w jego usta.
Oddał pocałunek, pogłębiając się go jeszcze bardziej. Dłonie położył na biodrach dziewczyny i przyciągnął ją do siebie. Całowali się tak, jakby zaraz miał się skończyć świat, jakby nie widzieli się dwa lata, a nie dwa miesiące, jakby zaraz oboje mieli zginąć.
− Ja też się stęskniłem – powiedział, gdy oderwali się od siebie. – Nawet nie wie wiesz, jak bardzo mi ciebie brakowało.


Z wielką przyjemnością przedstawiam przedostatni już rozdział tej historii. Został tylko jeden + epilog i pożegnamy się z Asią i Sharonem. 
Ode mnie to tyle. Przyznam, że kompletnie nie mam pojęcia, co jeszcze mogłabym napisać. 
Pozdrawiam
Violin

1 komentarz:

  1. Oj myślałam, że ten rozdział będzie takim przejściowym o tęsknocie i rozłące naszej parki. Oni serio ciężko to znosili i aż mi samej było przykro.
    Asia chowająca i nie wychodząca z domu. Do tego trochę miała w nosie swojego kota, który wolał spać z Radkiem hahaha. Dobrze, że wpadł Radek i trochę jej wszystko wytłumaczył najprostszą łopatologią, bo ona pewnie nadal siedziałaby w tym pokoju. Zgadzam się z nim w stu procentach, że Asia i Sharone są dla siebie stworzeni! Najlepsi! <3
    A Shoe? Kisił się w domu, doszła mu do tego jeszcze rehabilitacja, jeszcze tęsknota i wkurzające siostry. Człowiek mógł wybuchnąć, bo to niezła mieszanka ;o aczkolwiek bardzo spodobała mi się atmosfera w jego rodzinie, która już zaplanowała mu ślub i dzieci :D
    No i końcóweczka, taki miły kontraścik to początku, który był smutnawy i tu bam wjechał przylot i miłość zakwitła wszędzie. Fajnie! Teraz czekamy na spotkanie Asi z rodzinką Evansów.
    N

    OdpowiedzUsuń