Ariana dla WS | Blogger | X X

24 lip 2018

Epilog


Warszawa, 23 listopad 2018

  Shoe, gdzie jest moja czekolada?!
Wściekły głos Aśki poniósł się po mieszkaniu. Sharone, który akurat odsypiał bardzo późny powrót z meczu wyjazdowego, wzdrygnął się mimowolnie i gwałtownie otworzył oczy. 
− No to mam przerąbane – jęknął, chowając głowę pod poduszkę.
− Miau! −  Leżący obok Jack nie mógł się nie zgodzić z tą tezą.
Atakujący nie zdążył nawet policzyć do dziesięciu, a drzwi do sypialni otworzyły się z głośnym hukiem i w progu stanęła rozdrażniona Asia.
− Zjadłeś moją czekoladę – warknęła.
− To są bezpodstawne oskarżenia! – Sharone uniósł ręce w obronnym geście.
Na niewiele się to jednak zdało, bo dziewczyna wiedziała swoje. Oparła się o framugę, skrzyżowała ręce na piersi i zmierzyła ukochanego pełnym dezaprobaty spojrzeniem.
− To była moja czekolada.
− Skarbie…
− A ty ją zjadłeś.
− Kochanie…
− Całą.
− Kotku…
− Wracam sobie z naprawdę ciężkich zajęć z myślą, że naładuję baterię porządną porcją czekolady z orzechami i co? I okazuje się, że ktoś ją zjadł! Choć nie powinien, bo jak tak dalej pójdzie, to nie oderwie się od ziemi.
Sharone przewrócił oczami. To już był cios poniżej pasa, ale wiedział, że jakiekolwiek protesty nie mają w tym wypadku żadnego sensu. Podrażnił lwa i miał tylko jedną szansę, by go udobruchać.
− Najdroższa moja! – Wstał szybko i z uśmiechem tak szerokim, że wręcz nienaturalnym, podszedł do Asi. – Przecież wiesz, że ja ci tę czekoladę załatwię. Nawet dwie! Od razu, jeśli chcesz.
− Tu nie chodzi tylko o czekoladę! – Oburzyła się. – Tu chodzi o zasady! – Obrażona wydęła policzki i tupnęła nogą niczym mała dziewczynka.
Evans z trudem powstrzymał się przed prychnięciem śmiechem. Zamiast tego porwał Janicką w ramiona i nie zważając na gwałtownie protesty Polki, namiętnie wbił się w jej usta. Na początku jeszcze próbowała coś tam protestować, ale poddała się szybko, oddając pocałunek. Wtedy Shoe podniósł ją nad ziemię i przeniósł na łóżko, nawet na chwilę nie odrywając się od ust dziewczyny.
Gdy jego dłonie wsunęły się pod jej koszulkę, Asia wybaczyła mu tę czekoladę.

***

Tokio, 9 sierpień 2020

Asia stała przy bandach i zaciskając palce na metalowych barierkach, klęła pod nosem jak szewc. Nadal nie wierzyła, że dała się namówić Sharonowi na wyjazd do Japonii, by kibicować mu w czasie Igrzysk Olimpijskich. Gdyby chodziło jakiś europejski kraj, ewentualnie samą Kanadę, to okej. Ale Japonia?
Westchnęła irytacją. Przecież to oczywiste, że tu przyjechała. W końcu ona i Shoe byli parą już prawie trzy lata. Owszem mieli lepsze i gorsze chwilę, czasami kłócili się tak, że nawet Jack chował się pod łóżkiem, ale ich związek, oparty na wzajemnym zaufaniu i szczerej miłości, przetrwał wszystkie problemy. Na początku niepewni, teraz nie wyobrażali sobie życia bez drugiej osoby.
I właśnie dlatego Asia przyjechała do Tokio.
Z uwagą rozglądnęła się wokół. Choć Ariake Arena nie była wypełniona nawet w połowie, to na emocje na boisku były dosłownie namacalne. Mecz o brązowy medal Kanada jak na razie wygrywała dwa do jednego, ale czwarty set był wyjątkowo zacięty. Na tablicy wyników 27:26 dla Kanady, a po drugiej stronie Francuzi. Odwieczni wrogowie. Brazylia? Pokonana. USA? Pokonane. Włochy? Pokonane.
Zostali Francuzi. W ciągu ostatnich trzech sezonów siatkarze z kraju klonowego liścia byli wstanie nastraszyć trójkolorowych, ugryźć ich i urwać punkty, ale nigdy wygrać.
W końcu nadarzyła się okazja idealna.
Stephane Antiga nerwowo dreptał wzdłuż bocznej linii. Na zagrywkę poszedł Sharone Vernon – Evans.
Asia zamknęła oczy. Nie chciała na to patrzeć.
Raz, dwa, trzy…
Potem wokół niej dosłownie wybuchło. Otworzyła gwałtownie oczy.
Wygrali. Naprawdę wygrali.
Na boisku zapanowało szaleństwo. Kanadyjscy siatkarze śmiali się, krzyczeli, skakali i obściskiwali. Stephane opadł na kolana, z niedowierzaniem kręcą głową. Drugi trener, Dan Lewis porwał w ramiona fizjoterapeutkę Melissę Hayley i okręcił ją wokół siebie.
W końcu Sharonowi udało się przebrnąć przez mur rozradowanych kolegów. Podbiegł do Asi, pochylił się i bez żadnych wstępów, pocałował ją namiętnie.
− Widziałaś? Wygraliśmy! Mamy ten cholerny medal!
− Gratuluję, naprawdę wam się należało – Uśmiechnęła się szeroko, zaczesując do tyłu rudawe włosy.
Roześmiał się głośno. Znów pocałował dziewczynę, ale tym razem nie wyprostował się później, lecz oderwał się na chwilę od jej ust i wyszeptał:
− Muszę cię o coś zapytać. O coś bardzo, bardzo ważnego.
Zamrugała szybko, szczerze zaskoczona jego nad wyraz poważny ton.
− O co chodzi?
Chwycił jej dłonie w swoje i spojrzał prosto w oczy Joasi.
− Chciałem zaczekać do wieczora… no wiesz, kolacja i te sprawy… Ale nie mogę już dłużej czekać. – Wziął głęboki. Oddech. Kolana miał jak z waty, a jego ramiona drżały, ale wiedział, że nie może się już wycofać. – Asia, czy… Czy wyjdziesz za mnie?
Zamarła. Wpatrywała się zszokowana w chłopaka, zupełnie niedowierzając w to, co słyszy. Przez ułamek sekundy miała wrażenie, że to tylko sen, jakieś marzenie.
Ale to była prawda.
Przełknęła głośno ślinę. Serce biło jej jak oszalałe.
Jednak nie zastanawiała się długo nad odpowiedzią. Tak naprawdę, to miała ją przygotowaną od wielu tygodni.
− Tak – wychrypiała drżącym głosem. – Oczywiście, że tak, Shoe! – Zarzuciła mu ręce na szyje, a on objął ją w pasie, uniósł kilka centymetrów i rozradowany pocałował z uczuciem.
Ten dzień nie mógłby być lepszy.

Warszawa, 23 luty 2022

− Włochy?! Jakie znowu Włochy?!  − Aśka wściekle uderzyła pięścią w stół.
Sharone mimowolnie skulił się na kuchennym krześle. Oczywiście mógł wcześniej przewidzieć taką reakcje swojej żony. Ba! Przewidział ją nawet! Tylko, że zupełnie nie był wstanie wpaść na pomysł, jak jej uniknąć.
− Normalne Włochy, skarbie, takie nad Morzem Śródziemnym. – Uśmiechnął się nieznacznie, starając się sam sobie dodać otuchy. – Na razie na dwa sezony, a potem się zobaczy.
Prychnęła z irytacją, posyłając atakującemu pełne dezaprobaty spojrzenie. Jak na razie ich małżeństwo układało się całkiem dobrze. Pobrali się zaraz po zakończeniu poprzedniego sezonu klubowego. Nadal razem z Jackem mieszkali w mieszkanku Evansa. On grał kolejny sezon w warszawskim klubie, będąc już jego głównym filarem i gwiazdą, ona kończyła studia. Czasami się kłócili, ale co do zasady wiedli spokojne, szczęśliwe życie.
Aż do teraz.
− Czyli jeszcze raz – Asia odetchnęła głęboko. – Dostałeś ofertę z Lube, tak? I zamierzasz ją przyjąć?
Zawahał się, ale powoli pokiwał głową.
Dziewczyna z cichym świstem wypuściła powietrz. Przymknęła oczy i zaczęła coś do siebie mruczeć pod nosem.
− Tylko się nie denerwuj, pamiętaj, że nie możesz się denerwować, zachowaj stoicki spokój…
− Co proszę? – Shoe spojrzał na nią zaskoczony, ale ona zupełnie  go zignorowała.
− Może to i nawet lepiej? W końcu i tak na razie będę trochę wyłączona z życia, a tak to przynajmniej podszkolę włoski. I opieka medyczna jest tam chyba całkiem niezła, więc…
− Zaraz, czekaj, co?! – Sharone przerwał jej gwałtownie. – Jak to wyłączona z życia i jaka opieka medyczna?!
Zamarła. Przekrzywiła nieznacznie głowę i zaskoczona spojrzała na swojego męża.
− Nie powiedziałam ci jeszcze?
− O czym? – Atakujący nadal wydawał się kompletnie zdezorientowany zaistniałą sytuacją.
Asia otworzyła, a potem zaraz zamknęła buzię. Roześmiała się histerycznie, chowając twarz w dłoniach.
− Naprawdę ci nie powiedziałam, jak mogłam o tym zapomnieć.
− Ale o co chodzi?
W końcu Joasia podniosła głowę. Niepewnie spojrzała na siatkarza, ocierając łzy śmiechu.
− Będziesz musiał powiedzieć zarządowi Lube, że potrzebujemy wynająć większe mieszkanie – powiedziała, nadal uśmiechając się szeroko.
− Jak to… − I w tym momencie wszystko do Sharona dotarło. Spojrzał na Asię, potem na jej brzuch, a potem znów na nią i prawie spadł z krzesła. – Jesteś w ciąży, prawda?
− Niespodzianka… – Dziewczyna nieudolnie próbowała zachować jakieś resztki podniosłości.
Tylko, że to niewiele dało, bo jej mąż był w totalnym szoku. Mrugał opętańczo, bezgłośnie ruszając ustami i kiwając się w przód i w tył. Cały czas spoglądał to na ukochaną, to na swoje ręce, a jego mina wyraźnie mówiła, że jeszcze chwila i zemdleje.
− Jesteś w ciąży – wydukał w końcu. – Będziemy mieli dziecko.
− Dokładnie. – Aśka przytaknęła nieznacznie.
Parsknął śmiechem. Raz, drugi, trzeci, aż w końcu zaśmiał się głośno, podrywając się z krzesła. Chwycił żonę  za ramiona, przyciągnął do siebie, a potem pocałował namiętnie.
− Czyli to oznacza, że się cieszysz? – dopytała, gdy oderwali się od siebie.
− Oczywiście, że się cieszę! – zapewnił. – Kochanie, posłuchaj – pochylił się i spojrzał kobiecie prosto w oczy. Przez chwilę trzymał ją w napięciu, by w końcu powiedzieć, bardzo poważnym tonem. – Jeśli będzie chłopiec nazwiemy go Wilhelm, dobrze?
Roześmiała się głośno. Trzepnęła męża w skroń, a ten znów ją pocałował. W tamtym momencie był, przekonany, że to najszczęśliwszy moment w jego życiu.
Mylił się. O wiele szczęśliwszy był kilka miesięcy później, mógł po raz pierwszy wziąć na ręce swojego syna – Dominika Wilhelma Vernon – Evansa.


Wilhelm! Głosuję za Wilhelmem!
A tak na serio, to zupełnie nie wiem dlaczego właśnie to imię przyszło mi do głowy. W każdym razie, stwierdziłam, że pożegnam się z wami właśnie takim lekko śmiesznym akcentem. Mam nadzieję że nie obraziłam przy okazji żadnego Wilhelma 😉
Tak naprawdę, to na początku chciałam napisać coś konstruktywnego na pożegnanie, ale teraz nie jestem wstanie nic takiego wymyśleć. Bardzo, bardzo dziękuję za wszystkie komentarze, które dodawały mi niesamowitego kopa. Szczególne podziękowania dla Natoli, która była pod każdym rozdziałem i w ten sposób wyciągała mnie za uszy, gdy nie chciało mi się pisać tego opowiadania. Serio, wielkie, wielkie, dzięki.
Na koniec, jak to mam w zwyczaju, proszę każdego kto czytał, o napisanie choćby słowa. To będzie naprawdę super.
A jeśli nie macie dość mojej twórczości, to serdecznie zapraszam na drugiego bloga LuckyOne. Duża dawka Sharona gwarantowana.
To tyle.
Pozdrawiam
Violin

14 lip 2018

Rozdział 20


− Trochę się denerwuję – mruknęła Asia, gdy razem z Sharonem stanęli przed drzwiami do jego domu. – Może to jednak za wcześnie.
− Daj spokój. – Chłopak z irytacją machnął rękę. – Ja spędziłem z twoją rodziną święta, więc ty możesz wpaść do mojej na wakacje.
Uśmiechnęła się krzywo, cały czas nerwowo przestępując z nogi na nogę. Widząc jej niepewną minę, Shoe chwycił jej dłoń, ścisną pokrzepiająco i dopiero wtedy pewnie otworzył drzwi.
− Już jesteśmy, mamo! – krzyknął w głąb mieszkania.
− Nareszcie! −  Z kuchni wyłoniła się przysadzista, czarnoskóra kobieta w wyciągniętej czerwonej bluzce i wysoko upiętymi włosami. – Zrobiłam kolacje, jeśli się nie pospieszycie to wystygnie. – Posłała im naglące spojrzenie.
− Dobry wieczór. – Tylko tyle była wstanie wydusić z siebie Joasia.
Pani Evans spojrzała na nią zaskoczona, ale po sekundzie na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
− Czyli to ty jesteś Asia, tak? Tak strasznie się cieszę, że w końcu mogę cię poznać. – Szybko podeszła bliżej i przytuliła dziewczynę, za nim ta zdążyła się zorientować, co się dzieje. – Ja mam na imię Estera i jestem mamą tego rozrabiaki. – Posłała synowi znaczące spojrzenie. – Możesz mi mówić mamo. Ale nie dlatego, że spotykasz się moim synem. Po prostu wszyscy tak do mnie mówią.
Dziewczyna szybko pokiwała głową. Nadal jednak stała nieprzyzwoicie wręcz wyprostowana, oddychając płytko.
− Bardzo… bardzo mi miło – wydukała w końcu.
Estera przewróciła oczami i pokręciła głową z udawaną dezaprobatą.
− Nie możesz się tak spinać kochanie. Ja nie gryzę naprawdę. – Uśmiechnęła się ciepło. – Za to robię naprawdę dobrą szarlotkę. A ty powinnaś coś zjeść, bo wyglądasz jakby cię miało zaraz zwiać – dodała, a potem odwróciła się na pięcie i zniknęła w kuchni.
Janicka posłała Sharonowi desperackie spojrzenie, w niemej prośbie o pomoc.
− To moja mama. Z nią nie wygrasz. – Chłopak jedynie rozłożył bezradnie ręce, a potem chwycił Polkę za nadgarstek i pociągnął za sobą.
Jak się okazało szarlotka pani Evans nie była dobra. Była nieziemska. Dokładnie w momencie, w którym Asia wsadziła do ust pierwszy kawałek ciasta, uleciało z niej całe napięcie. Nagle poczuła się tak, jakby zagracona kuchnia była jej domem, a siedzące obok kobieta, dobrą ciocią.
− Smakuje, dzieciaki?
− Jest genialne – przyznała dziewczyna. – Nigdy nie jadłam lepszej. – Na potwierdzenie swoich słów nałożyła sobie jeszcze jeden kawałek.
− Moją opinie już znasz. Nadal nie wiem jakim cudem, przy mamy kuchni jestem taki chudy. To chyba magia. – Sharone wyszczerzył się głupkowato.
− Raczej twoja złośliwość. Jedyny w rodzinie, który może jeść wszystko i nie tyć. – Estera z wyrzutem trzepnęła syna ścierką.
Chłopak odruchowo skulił się na krześle i z przesadnie krzywą miną, pomasował niekoniecznie obolałe ramię.
− A właśnie, co do rodziny, to gdzie się podziały moje kochane siostry? – zapytał, wkładając do ust zdecydowanie za duży kawałek szarlotki.
− Kaid ma dzisiaj do późna zajęcia na uczelni, a Thea powinna zaraz wrócić z spotkania o pracę – wyjaśniła kobieta.
Dokładnie w tym momencie rozległ się dzwonek do drzwi. Sharone momentalnie poderwał się z miejsca, wybiegł z kuchni by po chwili wrócić z o wiele niższą, ale łudząco podobną dziewczyną.
− Theana, Asia, Asia, Theana. – Przedstawił siostrę partnerce i partnerkę siostrze. 
− Cześć! – Obydwie synchronicznie pomachały ręką, co wyglądało cokolwiek śmiesznie.
− Czyli to na twoim punkcie mój brat totalnie zwariował, tak? – Thea siadła przy stole i od razu nałożyła sobie pokaźny kawałek szarlotki.
− Czy zwariował to nie jestem pewna. – Janicka zarumieniła się mimowolnie.
Kanadyjka roześmiała się serdecznie.
− Wręcz oszalał! Wierz mi, przez ostatnie dwa miesiące chodził jak struty. A teraz? Dosłownie promienieje szczęściem! – Szturchnęła brata w ramie.
Ten mruknął coś pod nosem, lecz widząc karcące spojrzenie mamy, odchrząknął nerwowo i minimalnie odsunął talerz.
− Moja siostra ma racje – przyznał niechętnie. – Choć szaleństwo to za mało powiedziane. – Posłał ukochanej czuły uśmiech, a ona znów się zaczerwieniła.
Na ten widok zarazem Theana, jak i Pani Evans, wybuchnęły głośnym śmiechem. Co oczywiście spowodowało, że Asia jeszcze bardziej zapragnęła zapaść się pod ziemię. Desperacko spojrzała na Sharona, lecz i on wydawał się dobrze bawić.
Odetchnęła głęboko. Napięła, a potem rozluźniła mięśnie.
„Weź się w garść dziewczyno” skarciła samą siebie. „ Przecież nic takiego się nie dzieje,  a ty jak zwykle panikujesz.”
− Od jak dawna jesteście razem? – zapytała nagle Thea. 
Joasia nieznacznie potrząsnęła głową, chcąc przywrócić sobie zdolność  trzeźwego myślenia. Już otwierała usta, by odpowiedzieć, jednak Shoe ją  uprzedził.
− Od listopada, czyli… − szybko policzył na palcach. – Od jakiś ośmiu miesięcy.
Kanadyjka zagwizdała z podziwem.
− Szacun, braciszku. Jeszcze nigdy żadna z tobą tak długo nie wytrzymała. Albo odkryłeś eliksir miłości, ale Asia naprawdę cię kocha.
− Oczywiście, że mnie kocha! – Na potwierdzenie swoich słów, Sharone pochylił się nad stołem i namiętnie pocałował Janicką. Ona, zupełnie odruchowo, oddała pocałunek, jednocześnie jednak, klnąc na czym świat stoi.  Serio? Teraz musiał wyskoczyć z całowanie.
− Ej, ale o te wnuki dla mamy, to się starać będziecie później – przerwała im ze śmiechem Theana.
Zaskoczona Asia, spojrzała na chłopaka i bezgłośnie ruszając ustami, zadała mu znaczące pytanie:
„Jakie znowu wnuki?”
Bezradnie rozłożył ręce. Co miał poradzić na to, że jego rodzina już układała im życie?
Jednocześnie jednak w jego oczach pojawił się dziwny błysk. Jakby wizja potencjalnych wnuków, przypadła mu do gustu.
„Chyba w twoich snach” prychnęła w myślach.
Shoe chyba doskonale wiedział, o czym myśli dziewczyna, bo uśmiechnął się chytrze, a potem jak gdyby nigdy nic wrócił do rozmowy z rodziną.
Teraz przeszli na zdecydowanie bardzie trywialne, neutralne tematy, a Joasia w końcu odetchnęła z ulgą. Ba, z chęcią przyłączyła się nawet do rozmowy, by po chwili już całkowicie się rozluźnić. Nawet później, gdy wróciła druga siostra Sharona, Kadeisha, a Polka znów musiała odpowiedzieć na zestaw pytań, dotyczący własnej osoby, czuła się naprawdę wyluzowana. Zarazem pani Evans, jak i jej córki okazały się bardzo sympatycznymi, uśmiechniętymi kobietami, które z otwartymi ramionami przyjęły Asię do rodziny, jakby od zawsze była jej częścią.
− Chyba nie było tak źle – stwierdził Sharone, gdy późnym wieczorem kładli się spać. – Znów niepotrzebnie się martwiłaś.
− Miałam do tego prawo – fuknęła, kładąc się przy ścianie. – Jaką miałam pewność, że mnie polubią?
W odpowiedzi chłopak jedynie roześmiał się głośno, a potem położył się obok dziewczyny, objął ją ramieniem i czule pocałował w kark.
− Bo przecież cię kocham – szepnął. – A to jest odpowiedź na wszystkie pytania.

***

Kolejne dni zamieniły się dla pary w istną sielankę.  Choć codziennie rano Shoe musiał stawić się na rehabilitacji, to świadomość tego, że w domu czeka na niego ukochana, dodawała mu tylko chęci do ćwiczeń. Fizjoterapeuci byli wręcz zszokowani tym, w jakim tempie zaczął nagle robić postępy. Zaczęto nawet sugerować, że przy odrobinie szczęścia, atakujący wróci do formy na mistrzostwa świata.
Gdy chłopak był w ośrodku, Asia poznawała bliżej jego rodzinę. Szybko znalazła wspólny język z siostrami Sharona. Razem z nimi zwiedzała najbliższą okolice, odwiedzała miejsca z dzieciństwa siatkarza, co rusz będą raczona śmiesznymi anegdotkami o małym Sharonie.
Po tym, jak Shoe wracał z ośrodka, obydwoje jedli przygotowany przez panią Evans obiad ( która strasznie się cieszyła, że ma dodatkowa osobę do wykarmienia), a potem wychodzili na miasto. Przez kolejne kilka godzin włóczyli się bez sensu po ulicach Toronto, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Sharone pokazywał Joasi co ciekawsze miejsca, nie tylko te turystyczne, opowiadał historyjki z nimi związane, a czasami przedstawiał Janickiej dawno nie widzianych znajomych. Wieczorem siadywali w którejś z niewielkich kawiarenek na nabrzeżu, by w milczeniu obserwować znikające za horyzontem statki.
Oczywiście Shoe nie zamierzał kończyć zwiedzania tylko na Toronto. Gdzieś w połowie lipca, pożyczył od wuja auto i razem z Asią, wyruszyli w podróż po Kanadzie. W końcu dziewczyna koniecznie chciała zobaczyć łosie, a mało prawdopodobne było, by któryś pojawił się w mieście.
Nie mieli żadnego planu, nie porobili żadnych rezerwacji. W bagażniku mieli tylko po torbie z ubraniami, a w schowku koło kierownicy trzymali jedną, wytartą mapę. Byli tylko we dwójkę. Niczego więcej do szczęścia nie potrzebowali.
− Nie spodziewałam się, że tu będzie tak strasznie wiało – sarknęła Asia, gdy któregoś dnia przechadzali się wzdłuż klifów  w zatoce Fundy.
Wokół panowała prawie zupełna cisza. Pod ich stopami szumiały fale, a nad głowami latały mewy. Po lewej stronie mieli niezmierzone połacie oceanu, a po prawej, aż po horyzont, ciągnęły się zielone pola.
− Przecież mówiłem żebyś wzięła kurtkę. – Sharone pokręcił głową z udawaną dezaprobatą. – Ten sweterek na pewno nie ochroni cię przed przeziębieniem. A przecież mamy jeszcze tyle do zobaczenia!
Uśmiechnęła się pod nosem. Przystanęła i potoczyła wzrokiem po przepięknej panoramie nabrzeża.
− Kanada to piękny kraj – szepnęła, mocniej otulając się swetrem.
− Coś w tym jest. – Objął dziewczynę ramieniem i powoli pokiwał głową. – Dobrze, że w końcu mam okazję by to zobaczyć. I to jeszcze w tak wspaniałym towarzystwie. – Pochylił się i czule pocałował Joasię. – Tak strasznie się cieszę, że przyjechałaś.
− Jak mogłabym zrobić inaczej – prychnęła. – Ledwo daliśmy radę wytrzymać bez siebie dwa miesiące. Wyobrażasz sobie, że czekam do września aż wrócisz?
Nie wyobrażał sobie. W tamtym momencie nie wyobrażał sobie nawet, że kiedykolwiek mógłby się znów rozstać z ukochaną na dłużej niż kilka godzin.
Znów ją pocałował, jakby upewniając się, że nadal stoi obok.
− Wiesz, nie przypuszczałbym, że to skończy się w taki sposób – zaczął tajemniczo, zamyślonym wzrokiem wpatrując się w morską toń.
− Ale co? – Spojrzała na niego zaskoczona.
− Mój wyjazd do Europy – wyjaśnił. – Spodziewałem się różnych rzeczy, od wielkiego, siatkarskiego sukcesu, przez powolne wspinanie się na szczyt, na sromotnej porażce kończąc. Ale nigdy nie przypuszczałbym, że odnajdę prawdziwą miłość.
− Prawdziwą miłość, powiadasz? – Odwróciła się i kokieteryjnie przesunęła palcem po torsie chłopaka.
Uśmiechnął się nieznacznie i powoli pokiwał głową.
− Nie uważasz, że to jeszcze troszkę za wcześnie na takie wyznania? – zapytała z powątpieniem. – Mimo wszystko mamy tylko dziewiętnaście lat…
− Rocznikowo dwadzieścia – zauważył. – I tak, może trochę przesadzam, ale co mam poradzić, że to właśnie czuję. – Odgarnął z czoła dziewczyny zabłąkany kosmyk włosów. – Zresztą, ile razy już poruszaliśmy kwestię wieku? Bo mnie się zdaje, że jakieś milion.
Mimowolnie parsknęła śmiechem. Coś w tym było. Za każdym razem, gdy ich rozmowy zbaczały na poważniejsze sprawy, na wierzch wychodziła kwestia wieku. Czy nie sią jeszcze za młodzi? Czy to nie za szybko? Czy ich miłość nie jest tylko młodzieńczym złudzeniem? Co tak naprawdę wiedzą o prawdziwym życiu?
Ale prawda była taka, że nie chcieli znać odpowiedzi.
− Ja też nie przypuszczałam, że to wszystko potoczy się w taki sposób – przyznała w końcu Asia. – Przyjeżdżałam do Warszawy, by zacząć wymarzone studia, co mi się udało, a przy okazji znalazłam chłopaka z marzeń. Historia na niezłe romansidło, co nie? – Znacząco poruszyła brwiami.
Zaśmiał się cicho.
− Tylko, że to nie książka. To nasz życie – szepnął, a potem pochylił się i namiętnie pocałował dziewczynę.
Oddała pocałunek. Zarzuciła ręce na szyję chłopaka, a on chwycił ją w pasie, by przyciągnąć ją jeszcze bliżej. Odruchowo wsunął dłonie pod koszulę Janickiej, zaczął błądzić palcami po jej plecach. Zamruczała z przyjemnością.
Zaraz jednak wzdrygnęła się mimowolnie i jak rażona piorunem odskoczyła od Sharona.
− Zimno jest – jęknęła, otulając się swetrem. – Chcesz żebym się przeziębiła?
− Przepraszam, zapomniałem. – Z zakłopotaniem podrapał się po policzku.
Asia pokręciła głową z udawaną dezaprobatą. Zaraz jednak znów zbliżyła się do atakującego, wspięła się na palce i pocałowała go.
− Ale to nie oznacza, że mi się nie podobało – wyszeptała. – Sugeruję jednak żebyśmy znaleźli jakieś cieplejsze miejsce, najlepiej z wygodnym łóżkiem i tam kontynuowali.
 Nie mógł się nie zgodzić. Nie pod wpływem spojrzenia tych brązowych oczu.
Za nim jednak wrócili do samochodu, Sharone postanowił zrobić coś jeszcze. Ostrożnie chwycił Joasię za ramiona, odwrócił w stronę oceanu, a potem objął w pasie, opierając głowę na jej ramieniu.
− Chciałem ci to powiedzieć w takiej scenerii – mruknął.
− Ale co takiego?
− Że cię kocham. I chcę spędzić z tobą całe życie.



Z wielką przyjemnością przedstawiam ostatni rozdział tego opowiadania. Nie napiszę o nim zbyt wiele, ale mam nadzieję, że przypadł Wam do gustu. Zapraszam jeszcze tylko na epilog, a później żegnamy się z Asią i Sharonem.
Pozdrawiam
Violin

9 lip 2018

Rozdział 19


− Dwieście dziewięćdziesiąt pięć, dwieście dziewięćdziesiąt sześć, dwieście dziewięćdziesiąt siedem…
− Co ty, plamy na suficie liczysz, czy co?
Asia jęknęła cicho i niechętnie obróciła głowę w stronę drzwi. O framugę nonszalancko opierał się Radzio. Patrzył na dziewczynę znad drucianych okularów, a na jego twarzy błąkał się kpiący uśmiech.
− A co mam niby robić? – fuknęła. – Uczyłam się cały dzień, więc chyba mogę poświęcić chwilę na wgapianie się w niebo.
Chłopak z irytacją wypuścił powietrze. Podszedł bliżej i usiadł na łóżku obok współlokatorki.
− Jest połowa maja, robi się ciepło, a ty wychodzisz z mieszkania tylko na zajęcia – zauważył. – Trochę się martwię.
Przewróciła oczami. Podciągnęła nogi pod brodę i szczelniej przykryła się kocem.
− Nic mi nie jest – burknęła. – Po prostu nie chcę marnować energii na zbędne czynności.
− Jasne, a ja jestem królową Anglii.
− Dlaczego by nie? Też lubisz kapelusze.
− Asia…
− O co ci chodzi?! – wybuchnęła. – Od kilku dni dręczysz mnie jakimiś durnymi pytaniami, zakłócając mój święty spokój.
− Spokojnie, chcę tylko pomóc. – Radek chwycił jej ramię i zmusił, by spojrzała mu prosto w oczy.
− Niby komu?
− Tobie! Odkąd Shoe wyjechał do Kanady zachowujesz się jak nie ty. Chodzisz tak jakoś bez celu, bez uśmiechu, prawie cały czas się uczysz i tyle razy zrzuciłaś z Jacka z łóżka, że ten zaczął spać ze mną.
Aśka spuściła wzrok i mruknęła coś pod nosem. Zaczęła skubać rękaw od bluzy, jednocześnie bezgłośnie ruszając ustami.
− Coś ci się wydaje – mruknęła bez większego przekonania.  
− Nie – pokręcił gwałtownie głową. – Naprawdę się niepokoję.
Westchnęła cicho. Milczała przez chwilę, myśląc nad czymś intensywnie, aż w końcu przyznała niechętnie:
− Może masz trochę racji. Tęsknie po prostu za Sharonem, czy to dziwne?
− Oczywiście, że nie – zapewnił  szybko Radzio. – Wszyscy przewidzieli, że będziesz smutna, bo w końcu wy się na serio kochacie, ale jednak… jest po prostu źle.
Zacisnęła usta w wąską kreskę. Wiedziała, że chłopak ma racje. Choć codziennie rozmawiała z Evansem, wymieniali miliony smsów, to i tak cały czas w sercu odczuwała jakąś dziwną pustkę. Za każdym razem, gdy późnym wieczorem kończyła rozmowę z siatkarzem, wyłączała komputer, a potem przez kilkadziesiąt minut leżała bez ruchu, pustym wzrokiem wpatrując się w sufit. Jej życie z dnia na dzień stało się nieprzyzwoicie monotonne.
− Chyba trochę przesadzam – stwierdziła, z rezygnacją przeczesując włosy. – Niby przygotowywałam się na to, że będzie mi go brakować, ale jednak… tak strasznie za nim tęsknie. Gdy się poznaliśmy, byłam totalnie podjarana tym, że jest siatkarzem. Potem się z nim zaprzyjaźniłam. A potem zostaliśmy parą! Tak po prostu!
− To normalne. Ludzie od wieków łączą się w pary.
− Wiem! – jęknęła. – I na początku też myślałam, że to będzie tylko kolejny związek, nie liczyłam na nic większego. Ale teraz? Teraz czuję, że to coś o wiele większego. Nie ma go miesiąc, a ja przeżywam to tak, jakby nie było go rok. I nie wyobrażam sobie, co będzie, gdy na przykład wyjedzie na kadrę i nie będę go widzieć przez trzy miesiące.
− Przekonasz się w przyszłym roku. – Wzruszył ramionami Radek.
− Właśnie o to chodzi! – Uderzyła otwartą dłonią w pościel. − Normalnie nie planowałabym, co będę robić za rok. Jednak ostatnio nakrywam się na tym, że swoją przyszłość wyobrażam sobie w kontekście Sharona. Że cokolwiek bym nie wymyśliła, zawsze biorę go pod uwagę.
− Po prostu go kochasz. – Chłopak uśmiechnął się szeroko.
− To nie jest odpowiedź na wszystko – burknęła.
− A może jest. Wiesz, mnie się zawsze wydawało, że życie w pewnym sensie opiera się na miłości.
Prychnęła kpiąco. Spodziewała się usłyszeć coś w tym stylu. Radzio był w końcu starym romantykiem i dla niego „racjonalne” myślenie było pojęciem totalnie obcym.
− Trzeba było pogadać z Sarą – mruknęła pod nosem. – Ona dałaby przynajmniej jakieś konkretne rady.
− Jezu, Aśka, daj spokój – fuknął chłopak. – Tu nie chodzi o Rady, tylko o fakt, że najprawdopodobniej trafiłaś na faceta, który po prostu jest tobie pisany. I niewiele możesz z tym zrobić. Więc na twoim miejscu wziąłbym głęboki oddech i uzmysłowił sobie, że hej, jeszcze tylko miesiąc, a po drugie macie przed sobą całe życie!
− Tak uważasz? – uśmiechnęła się nieśmiało.
− jak najbardziej! – zapewnił szybko. – Zresztą nie ja jeden. Jola już wybiera sukienkę na wasz ślub.
Mimowolnie parsknęła śmiechem. To było do przewidzenia.
− Chyba masz racje – przytaknęła. Następnie wyjrzała przez okno i uśmiechnęła się szeroko. – To co? Idziemy na lody?

***
− Nakryj do stołu, Shoe!
− Już idę, mamo! – odkrzyknął Sharone, niechętnie zwlekając się z łóżka. Wsunął na stopy przymałe od dawna kapcie i powłócząc nogami ruszył na parter.
Ostatnie dni były dla niego cokolwiek męczące. Pogoda w Toronto była pod zdechłym psem, rzucało przysłowiowymi żabami i kto posiadał choć odrobinę mózgu, ten nie wychylał nosa z domu. Wszyscy siedzieli w ciepłych salonach, nie zamierzając ruszać się z swoich kanap.
A dla Sharona oznaczało to totalne nudy. Choć po przyjeździe do Kanady był strasznie podekscytowany tym, że wrócił do domu, to jego dni szybko stały się monotonne. Codziennie rano jechał na rehabilitacje, ćwiczył przez kilka godzin, rozmawiał z rehabilitantami i trenerem, by potem wrócić do domu i spędzić resztę dnia w swoim pokoju, ewentualnie co pewien wychodząc gdzieś z siostrami, czy pomagając mamie.
Tylko, że po miesiącu okazało się, że wykonał już wszystkie możliwe prace domowe. I to kilka razy.
− Pojawiła się nasza śpiąca królewna – zaśmiała się kpiąco Theana, gdy tylko atakujący przekroczył próg kuchni.
Sharone posłał siostrze mordercze spojrzenie, a potem bez słowa podszedł do szafki, by wyjąć talerze.
− Nie bocz się na nas, braciszku, przecież nas kochasz, co nie?– zażartowała siedząca po drugiej stronie Kadeisha
− Oczywiście, jakże by inaczej – prychnął. – Inaczej już dawno wylądowałbym w psychiatryku. I to na swoje własne życzenie.
− Bez przesady, nie jesteśmy aż takie złe?
− Szczerze? Myślę, że nawet sam Lucyfer przy was to aniołek.
− No wiesz co! Teraz już przesadziłeś!
Thea już odsuwała krzesło, by dopaść brata i wytarmosić go porządnie, jednak w ostatniej chwili powstrzymał ją stanowczy głos krzątającej się przy kuchence mamy.
− Dajcie spokój, dzieciaki – skarciła ich kobieta. – Zaraz będzie obiad, więc dziewczyny zróbcie coś z tymi swoimi papierami, a ty Shoe w końcu  nakryj do stołu.
− Tak, mamo – mruknęło synchronicznie rodzeństwo.
Z swoimi zadaniami uporali się wyjątkowo szybko i już kilka minut później wszyscy w czwórkę siedzieli przy stole, jedząc popisową zapiekankę Estera Evans. A dokładniej żeńska część rodziny jadła, Sharone dosłownie pożerał swoją porcję.
− Dlaczego się na mnie gapisz? – zapytał z wyrzutem, gdy zauważył, że Theana obserwuje go z pobłażliwym uśmiechem na twarzy.
− Zastanawiam się, czy przy swojej dziewczynie też zachowujesz się jak neandertalczyk – odpowiedziała, odchylając się na krześle i zakładając ręce za głowę.
− Thea, odpuść bratu  – Pani Evans posłała córce karcące spojrzenie. – Ale inną sprawą jest, że niewiele o tej swojej dziewczynie mówisz. – Zauważyła. – A coś tam wspominałeś, że ma do nas przyjechać niedługo.
Shoe przełknął nerwowo ślinę. Ostatnimi czasy niechętnie wspominał o Asi. Choć rozmawiali ze sobą codziennie, to jednak tęsknił niemiłosiernie. Za każdym razem, gdy musieli się pożegnać, w jego sercu pojawiało się dziwne ukłucie.
− Tak, przyjedzie – potwierdził niepewnym głosem. – Pierwszego lipca, jak tylko skończy egzaminy. Mam nadzieję, że to nie problem?
− Oczywiście, że nie! – prychnęła kobieta. – Jak w ogóle mógłbyś pomyśleć inaczej! Koniecznie chcę poznać osobę, przez którą mój syn chodzi tak, jakby unosił się kilka centymetrów nad ziemią.
Chłopak zaczerwienił się mimowolnie. Spuścił wzrok i odchrząknął znacząco.
− Wcale, że nie…
− Daj spokój. − Kadi z irytacją machnęła ręką. – Żadna z nas nie jest ślepa. Ta dziewczyna, kimkolwiek by nie była, totalnie zawróciła ci w głowie.
− Może macie trochę racji – przyznał niechętnie.
− Oczywiście, że mamy. – pobłażliwie spojrzała na niego Thea. – I dlatego już nie możemy się doczekać, kiedy poznamy… no… jak ona miała na imię?
− Asia – mruknął. – Ma na imię Asia.
− No właśnie! – Dziewczyna klasnęła triumfalnie. – W każdym razie, koniecznie chcemy ją poznać.
− I przekabacić na naszą stronę – dodała.
− Ja też niecierpliwie wyczekuje tego spotkania – przyznała Estera. – W końcu chodzi o moją przyszłą synową. – Uśmiechnęła z rozmarzeniem.
Sharone z wrażenia aż odsunął się od stołu.
− Hej, nie wspominaliśmy o żadnych synowych.
− Nie żadnych, tylko jednej konkretnej – poprawiła go matka. – Najpierw zaplanujemy ślub, a potem czekam na wnuki.
W tym momencie Sharone już totalnie zgłupiał. Patrzył na mamę szeroko otwartymi oczami i niczym ryba to otwierał, to zamykał usta.
− Mamo, my mamy dziewiętnaście lat. Dzieci są zdecydowanie ostatnim, o czym teraz myślimy.
− Jasne – Przewróciła oczami. – Pamiętaj, że życie jest nieprzewidywalne, skarbie.  
− Ale jednak nie tak. – Uśmiechnął się krzywo.
Kobieta uniosła z niedowierzeniem jedną brew, ale nie kontynuowała tematu. Przez resztę posiłku rozmawiali o jakiś zupełnych głupotach, jak najnowsze książki czy filmy z kotami. Atakującego cieszył taki obrót wydarzeń. Mógł odetchnąć z ulgą i w końcu wyluzować.
Jednak, gdy kilka godzin później wyszedł na spacer, rozmowa znów do niego wróciła.
Spokojnie przechadzał się między niskimi domami. W końcu wyszło słońce, więc nie tylko on wyszedł z domu. Na szerokich chodnikach roiło się od spacerowiczów – młodych ludzi, staruszków, rodziny z dziećmi. Cały przegląd społeczeństwa.
Zatrzymał się przy boisku, na którym kiedyś grywał z tatą w koszykówkę. Oparł się o barierkę i nieznacznie zmrużył oczy. Kilku chłopców, w wieku około jedenastu grało zażarcie, a pomarańczowa, zużyta piłka co chwilę z hukiem odbijała się o asfalt.
Nagle przed oczami Evansa pojawił się dziwny obraz. Widział siebie za jakieś piętnaście lat. Stał na tym samym boisku, a przed piłkę odbijał mały chłopiec. Skórę miał zdecydowanie jaśniejszą, oczy zielone, ale poza tym wyglądał dosłownie jak Shoe.
Atakujący pokręcił gwałtownie głową. Obraz zniknął, lecz na twarzy chłopaka został nieznaczny uśmiech.
− Może kiedyś – mruknął pod nosem, a potem odwrócił się i ruszył w dalszą drogę.

***

Sharone nerwowo przestąpił z nogi na nogę i jeszcze raz zerknął na tablice przylotów. Jeszcze pięć minut, tylko pięć minut.
Odetchnął głęboko. Zacisnął palce na telefonie, z trudem powstrzymując się przed tym, by nie wybrać numeru swojej dziewczyny. Wiedział doskonale, że i tak nie odbierze, bo jej samolot właśnie krąży nad lotniskiem w Toronto.
„ Wyluzuj, Shoe” skarcił samego siebie. „Zaraz znów ją zobaczysz, przytulisz i nie puścisz przez kolejny miesiąc.”
Z irytacją przeczesał dłonią włosy. Ostatnie tygodnie były dla niego trudne, ale w końcu się skończyły.  I teraz nareszcie miał spotkać Asię.
Uśmiechnął się pod nosem. Przez ostatnie dwa tygodnie, dosłownie odliczał godziny do tej chwili. Tak, jakby w momencie, w którym wpadną w swoje ramiona, zniknęły wszystkich ich problemy.
Przymknął oczy i przypomniał sobie ich ostatnią rozmowę.

− O której jutro wylatujesz? – zapytał po raz dziesiąty Shoe.
− O piątej po południu, ląduję o ósmej wieczorem twojego czasu, już ci mówiłam. Musisz popracować nad pamięcią. – Uśmiechnęła się nieznacznie, stukając palcem w ekran laptopa.
Chłopak przewrócił oczami. Oczywiście, że pamiętał. Tylko chciał się upewnić. Tak na wszelki wypadek.
− Będę śledzić twój samolot. No wiesz, na komputerze.
− Stalker – parsknęła śmiechem. – Jak spadniemy, to twoje śledzenie na niewiele się zda.
− Ale przynajmniej będę wiedzieć, gdzie jesteś. To dla mojego zdrowia psychicznego.
Pokręciła z zrezygnowaniem głową, ale nadal się uśmiechała. On zresztą także. Szczególnie, że tego dnia w oczach dziewczyny pobłyskiwała już ekscytacja i zniecierpliwieniem. Wcześniej dostrzegał głównie żal.
− Już nie mogę się doczekać twojego przyjazdu. – Delikatnie musnął palcem monitor, wyobrażając sobie, że tak naprawdę dotyka twarzy Joasi.
− Ja też – szepnęła. – Tak strasznie chcę cię już przytulić…
− Wiem. – Głośno przełknął ślinę, czując jak oczy zaczynają go szczypać. – Ale już jutro się zobaczymy.
Z rezygnowaniem pokiwała głową. Widać było, że nawet te kilkanaście godzin, stanowi dla niej problem.
− To już jutro – zapewnił, starając się dodać jej otuchy. – Już jutro.

I to jutro w końcu nadeszło. Nareszcie stał na lotnisku i czekał, aż w końcu ją zobaczy.
Minuty wlekły się niemiłosiernie. Co chwilę nerwowo spoglądał na zegarek, sprawdzając, która jest godzina.
W końcu ją zauważył. W tłumie mignęły mu rudawe włosy, a sekundę później spomiędzy ludzi wyłoniła się Asia. Zmęczona długą podróżą, miała lekko rozczochrane włosy i pomiętą bluzkę, ale na widok Sharona, na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
− To ty – szepnęła, stając jak rażona piorunem.
− To ja. – Niepewnie kiwnął głową. –
Przełknęła głośno ślinę. Zamrugała szybko i wzięła głęboki oddech. Przez chwilę wpatrywała się w Sharona załzawionymi oczami, by w końcu puścić rączkę walizki i po prostu rzucić się chłopakowi na szyję.
− Tak strasznie za tobą tęskniłam – wychrypiała, a potem namiętnie wbiła się w jego usta.
Oddał pocałunek, pogłębiając się go jeszcze bardziej. Dłonie położył na biodrach dziewczyny i przyciągnął ją do siebie. Całowali się tak, jakby zaraz miał się skończyć świat, jakby nie widzieli się dwa lata, a nie dwa miesiące, jakby zaraz oboje mieli zginąć.
− Ja też się stęskniłem – powiedział, gdy oderwali się od siebie. – Nawet nie wie wiesz, jak bardzo mi ciebie brakowało.


Z wielką przyjemnością przedstawiam przedostatni już rozdział tej historii. Został tylko jeden + epilog i pożegnamy się z Asią i Sharonem. 
Ode mnie to tyle. Przyznam, że kompletnie nie mam pojęcia, co jeszcze mogłabym napisać. 
Pozdrawiam
Violin

2 lip 2018

Rozdział 18


Sharone spojrzał na powieszony nad łóżkiem kalendarz i westchnął głęboko. Był dziewiętnasty marzec a to oznaczało tylko jedno – zostały mu tylko dwa dni do operacji.
− Co tak głęboko wzdychasz? – zapytała Asia, delikatnie muskając palcem policzek chłopaka.
− Sam nie wiem – wzruszył ramionami. – Chyba powoli zaczynam się denerwować tym, że mnie potną – przyznał niechętnie.
Parsknęła śmiechem. Przewróciła się na brzuch, podparła głowę na ramionach i posłała siatkarzowi rozbawione spojrzenie.
− Nigdy jeszcze nie byłeś na stole operacyjnym, że się tak boisz?
− Jestem mało wypadkowy! – próbował bronić się Shoe. – Mojej mamie to pasowało, przynajmniej nie musiała się bać, że coś sobie zrobię. I nie byłem częstym gościem w szpitalach. To chyba dobrze, co nie? 
Pokręciła z zrezygnowaniem głową, z trudem tłumiąc kolejny wybuch śmiechu.
− A ty? Kroili cię kiedyś? – Chłopak cmoknął Janicką w nos.
Wydęła usta i w zamyśleniu podrapała się po głowie.
− Raz. Jak miałam sześć lat i wycinali mi migdałki.
− Co potem z nimi zrobili?
− Nie mam pojęcie! – prychnęła. – Co ja jakiś lekarz jestem?
− A co jeśli wykorzystali twoje DNA, by stworzyć twojego klona? Co wtedy zrobisz?
Przewróciła oczami, a potem podciągnęła się na rękach i spojrzała Evansowi prosto w oczy.
− Nie chciałbyś poznać drugiej tak wspaniałej osóbki, jak ja? – Kokieteryjnie musnęła palcem jego tors.
Uśmiechnął się szeroko. Chwycił dziewczynę za ramiona, przyciągnął do siebie, tak blisko, że ich podbródki prawie stykały się ze sobą.
− Nie byłabyś zazdrosna? – zapytał, delikatnie sunąc dłonią po nagich plecach studenckich. – No wiesz… chodziłoby w końcu o twoją idealną kopie.
− No nie wiem… To zależałoby od ciebie.
Roześmiał się serdecznie. Pocałował namiętnie Asię, a ona nie pozostawiła tego bez odpowiedzi.
− Dobrze, że jedziesz ze mną do Kanady – mruknął, gdy w końcu oderwali się od siebie. – Bardzo by mi tego brakowało. – Odgarnął z czoła dziewczyny zabłąkany kosmyk włosów.
− Pamiętaj, że i tak nie będziemy się widzieć przez ponad dwa miesiące.
Zaskoczony zmarszczył brwi. Odsunął się nieznacznie, podparł się na łokciu i spojrzał na studentkę z góry.
− O czym ty mówisz?
Zgłupiała. Dłonią zaczesała włosy do tyłu, z cichym świstem wypuszczając powietrze.
− Zapomniałeś prawda?!
− Ale o co chodzi?!
− O studia! – Aśka podniosła głos. – Mam egzaminy! W czerwcu! Choćbyś nie wiem co robił, nie wyjadę wcześniej.
Otworzył, a potem zamknął usta, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. Usiadł na łóżku, westchnął głęboko i z zakłopotaniem podrapał się po głowie.
− Przepraszam, nie pomyślałem o tym.
− Czy tobie w ogóle zdarza się myśleć?
− Oczywiście, że tak! – Oburzył się Shoe. – To, że zapomniałem o tym jednym małym szczególe, nie oznacza od razy, że jestem głupi.
− Tego nie sugeruję – przyznała Asia. – Ale zastanawia mnie, dlaczego czasami coś planujesz i nie bierzesz pod uwagę mnie.
Prychnął kpiącym śmiechem. Pokręcił z niedowierzaniem głową, a potem zacisnął i rozluźnił pięści.
− Przesadzasz – stwierdził dobitnie.
− Mówię tylko, co widzę.
− To źle widzisz! – Podniósł głos. Nie chciał tego, ale zupełnie nagle puściły mu nerwy.
− Jasne. – Przewróciła oczami.
Westchnął z irytacją. Kobiety!  Z nimi nigdy nie można dojść do porozumienia. Zamknął oczy, policzył w myślach do dziesięciu i dopiero wtedy znów spojrzał na Janicką. 
− Czyli uważasz – zaczął powoli − że wszystkie swoje plany dostosowuje pod swoją karierę i zapominam o tobie, tak.
Zawahała się, ale powoli pokiwała głową.
− Czasami. Nie zawsze, ale zdarza ci się tak myśleć.
Przytaknął szybko, na znak, że rozumie. W zamyśleniu podrapał się po głowie, czując, że coś mu nie pasuje. Przeanalizował uważnie ostatnie rozmowy z Asią i ze zdziwieniem zmarszczył brwi.
− Dlaczego nie wspomniałaś o tym wcześnie? – zapytał. – Od tygodni wspominam o wyjeździe do Kanady, czy ewentualnym opuszczeniu Onico po następnym sezonie, ale nigdy jakoś specjalnie nie protestowałaś. Co się stało?
Trafił w punkt. Dziewczyna spuściła wzrok i nerwowo zaczęła skubać wargę. W końcu westchnęła głęboko, podrapała nadgarstek i odezwała się cichym głosem.
− Chodzi o to… chodzi o to, że ostatnio zaczęłam zastanawiać się nad swoją przyszłością – wyjaśniła, starannie ważąc każde słowo. – Kocham cię, Shoe i gdybyś oświadczył mi się w tym konkretnym momencie, to od razu bym się zgodziła, ale… − urwała w połowie zdania.
− Ale co? – zmrużył podejrzliwie oczy.
− Kojarzysz Stephanie, prawda? – odpowiedziała pytaniem na pytanie. – Żonę Antigi? Jeśli tak, to pewnie wiesz, że gdy Stephane dostał ofertę z Włoch, to Stephanie porzuciła wszystko, by z nim wyjechać. Niezłą pracę, przyjaciół, finansową niezależność. I nie zrobiła tego z lenistwa, tylko dlatego, że go kocha. Poświęciła się rodzinie, dzieciom, naraziła na nieprzychylne komentarze ludzi. Do dziś się na nie naraża! I to wszystko z miłości! Serio, podziwiam ją za to, co zrobiła, ale… nie wiem czy byłabym wstanie zrobić to samo – przyznała niechętnie, nie patrząc chłopakowi w oczy.
Powoli wypuścił powietrze. Przeczesał dłonią włosy, skrzyżował ręce na piersi, a potem odezwał się najspokojniejszym głosem na jaki było go stać.
− Ja… nie dziwię się, że nie wiesz. Mamy tylko dziewiętnaście lat, przed nami całe życie i nie musimy jeszcze niczego planować.
− Ty planujesz – przypomniała. – Jesteś siatkarzem. Twoja dorosłość, samodzielność, zaczyna się wcześniej niż moja. Już jesteś niezależny finansowo, kiedy za moje mieszkanie nadal płacą rodzice, a na osobiste wydatki mam to, co zarobiłam w czasie wakacji. Zresztą o tym też musimy jeszcze pogadać – zaznaczyła szybko. – W każdym razie, boję się po prostu jak to wszystko pogodzimy. Czy w ogóle będziemy wstanie pogodzić.
− Zobaczymy. – Wzruszył ramionami. – Niedługo spędzimy dwa miesiące bez siebie. Jeśli to przetrwamy, będziemy mogli myśleć, co dalej. – Pochylił głowę i czule pocałował dziewczynę w czoło.  – Co ty na to?
Uśmiechnęła się nieznacznie. Oparła się na rękach, odchyliła do tyłu, po czym posłała siatkarzowi kokieteryjne spojrzenie.
− Załóżmy, że się zgodziłam – powiedziała. – Co nie znaczy, że tak po prostu odpuszczam. Wrócimy do tego.
− W to nie wątpię. – Zaśmiał się serdecznie. – Ty nigdy nie odpuszczasz. – Znów ją pocałował. Oddała pocałunek, by po chwili oprzeć ręce na piersi Sharona i pchnąć go na poduszki.
Parsknął śmiechem. Chwycił mocno jej nadgarstki, przyciągnął do siebie, a dziewczyna po prostu straciła równowagę i opadła na jego tors.
− Dalej chcesz się bawić w te podchody? – zapytał.
Uśmiechnęła się chytrze,  po czym zdecydowanie pokręciła głową.
− Przejdźmy do konkretów.
Nie musiała dwa razy powtarzać.

***

Ostre światło szpitalnych lamp podrażniło oczy Sharona. Jęknął cicho i lekko uchylił powieki. Nieznacznie przechylił głowę w prawo. Choć obraz był zamazany, to bez problemu rozpoznał drobną osóbkę, siedzącą na metalowym krześle obok łóżka.
− Obudziłeś się – szepnęła Asia.
− Jak widać – wychrypiał, uśmiechając się z trudem. – Długo mnie nie było?
− Nie, skończyli jakieś dwie godziny temu. Według lekarzy wszystko poszło zgodnie z planem, więc uciąłeś sobie krótką drzemkę. – Delikatnie pogłaskała chłopaka po policzku. – Ale nadal musisz odpoczywać. Powinnam zresztą kogoś zawołać…
− Zaczekaj – powstrzymał ją słabym głosem. – Przez chwilę nic mi się nie stanie – zapewnił. – Tylko, że… cały czas przy mnie siedziałaś.
W odpowiedzi jedynie wzruszyła ramionami.
− Nie musiałam tutaj być jakoś strasznie długo. Zabieg trwał nieco ponad półtorej godziny. Powiedziałeś wcześniej, że mogę być obok, za nim się wybudzić, to nie robili żadnego problemu. Szczególnie, że nikt z rodziny nie mógł się pojawić.
Skrzywił się nieznacznie. To przeżywał chyba najbardziej. Pierwsza ważna operacja w jego karierze, a mamę i siostry były gdzieś po drugiej stronie oceanu. Nie widział ich już od wielu miesięcy i po prostu tęsknił. A w takich momentach jak ten, ta tęsknota nasilała się jeszcze bardziej.
− Dobrze, że mam ciebie – mruknął, chwytając dłoń Joasi i ściskając ją delikatnie.
− Pójdę jednak po lekarza. – Pochyliła się, czule cmoknęła siatkarza w nos, a potem opuściła pomieszczenie.
Shoe został sam. Wziął głęboki oddech i na próbę spróbował poruszać palcami u nogi. Skrzywił się lekko, gdy poczuł piekący ból, ale jednocześnie odetchnął z ulgą. Miał czucie w obydwu kończynach, więc chyba nie było źle.
„Jakby stracił czucie w nodze to dopiero byłaby katastrofa” pomyślał mimochodem. „Chociaż Kanada ma całkiem niezłą reprezentacje w siatkówce na siedząco, więc może nie byłoby tak tragicznie.”
Parsknął śmiechem i szybko pokręcił głową. Oczywiście, że byłoby tragicznie i nawet nie chciał o tym myśleć, jak by
Drzwi otworzyły się bezgłośnie, a do środka wszedł starszy mężczyzna w białym kiltu. Evans rozpoznał go bez problemu, w końcu rozmawiali przed operacją. Wypadało przecież znać człowieka, który będzie odpowiedzialny za twoją sprawność.
Doktor nie zajął siatkarzowi zbyt wiele czasu. Zapytał o samopoczucie, zapewnił, że zabieg przebiegł według planów i że teraz atakujący musi tylko skupić się na rehabilitacji. Następnie pożegnał się grzecznie, a w jego miejsce znów pojawiła się Asia.
− Umierasz, czy jeszcze pomęczysz się chwilę na tym ziemskim padole? – zażartowała, opierając się o framugę drzwi.
− Nie myśl, że tak szybko się mnie pozbędziesz. Co to, to nie, kochana. – Znacząco poruszył brwiami.
Przewróciła oczami, a potem podeszła bliżej i usiadła na brzegu łóżka.
− Widzę, że zaczynasz dochodzić do siebie.
− Powoli odzyskuje zdolność logicznego myślenia – przyznał. – Poza tym zdrowotnie jest ze mną wszystko okej, więc trochę psychicznie odetchnąłem.
Pokiwała ze zrozumieniem głową. Przez chwilę myślała nad czymś intensywnie, by w końcu chwycić dłoń Sharona i schować ją w swoich.
− Dużo ostatnio myślałam – zaczęła pewnym tonem. – Na temat tego, co mówiłeś o wspólnym mieszkaniu i… zgadzam się. Chcę z tobą zamieszkać. – Wyprostowała się dumnie. − Od października. Tak jak ustaliliśmy.
Zbaraniał. Wpatrywał się w dziewczynę szeroko otwartymi oczami, totalnie niedowierzając w to, co słyszy. Przekrzywił nieznacznie głowę i zamrugał szybko, próbując przetworzyć to, co usłyszał.
− Serio? Naprawdę chcesz się do mnie przenieść?
− Jak najbardziej – przytaknęła szybko. – Dopiero na jesień, ale tak.
Nie miał pojęcia, co powiedzieć. Zaśmiał się nerwowo, zaciskając palce na białym prześcieradle. Jego myśli pędziły jak oszalałe, analizując całą sytuacje.
„Zgodziła się, rozumiesz to stary!” odezwało się jego serce. „Zamieszka z nami, czy to nie piękne.”
„Raczej niebezpieczne” odezwał się mózg. „ Trzeba na to spojrzeć z racjonalnego punktu widzenia”
„A co takiego mogłoby się stać?” prychnęło serce. „ Ona kocha Sharona, Sharon ją, więc ja tu czuje zakończenie w stylu i żyli długo i szczęśliwie.”
„Mając dwadzieścia lat raczej się o tym nie myśli. Przeczuwam spektakularną klęskę.”
„Nigdy specjalnie nie wierzyłem twoim przeczuciom.”
„Może powinieneś zacząć? Bo inaczej spotka cię spore rozczarowanie.”
„Pitolisz! Oni są dla siebie stworzeni! Wierzę w to bezgranicznie!”
„Ja za to uważam, że mogą się sparzyć. Zaczną zbyt wcześnie, światło dzienne ujrzy kilka nieprzyjemnych cech i.. kaboom! Wszystko rozwali się w pył.”
Sharone westchnął głęboko. Mózg miał po części racje. Chłopak dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, jak szybko rozwija się jego związek z Asią? Choć wcześniej był bardzo pozytywnie nastawiony do pomysłu wspólnego mieszkania, w końcu sam to zaproponował, to teraz zaczynał mieć wątpliwości.”
− Shoe? Coś się stało? – zapytała zatroskana Joasia, gdy atakujący przez dłuższą chwilę bił się z własnymi myślami.
− Co? Nie, wszystko w porządku. – Uśmiechnął się krzywo. – Po prostu jestem zaskoczony. Nie spodziewałem się, że po naszej ostatniej rozmowie na temat przyszłości, jednak się zgodzisz.
− Jak widzisz, zgodziłam się. Czy to źle?
− Nie! – zaprzeczył gwałtownie. – Strasznie się cieszę, że się zgodziłaś. Naprawdę!
Ona jednak nie bardzo mu wierzyła. Zmarszczyła brwi, odchyliła się nieznacznie do tyłu i zmierzyła siatkarza uważnym spojrzeniem.
− Coś jednak jest nie tak – stwierdziła. – Masz wątpliwości?
Westchnął głęboko. Oczywiście, że miał. Tylko pojawiły się dopiero teraz, co było trochę niezręczne, biorąc pod uwagę fakt, że sam wyszedł z pomysłem wspólnego mieszkania.
− Istnieje pewne drobne prawdopodobieństwo, że zaczynam się bać – przyznał niechętnie. – Ale tylko troszkę.
− Czego?
− Czy przypadkiem nie podchodzimy do tego zbyt optymistycznie? Czy nie za wcześnie podejmujemy pewne decyzje? Czy to wszystko nie wybuchnie kiedyś?
Przewróciła oczami, a potem pochyliła się i czule pocałowała Evansa.
− Jeśli jeszcze raz poruszymy ten temat, to w końcu coś ci zrobię – szepnęła mu do ucha. – Zamartwiać się będziemy w październiku. Teraz daj człowiekowi żyć! – jęknęła
Parsknął śmiechem i oddał pocałunek.
Przez chwilę tkwili tak w wyjątkowo niewygodnej pozycji. Znaczy dla Asi niewygodnej, bo to jej kręgi były wykrzywiane.
Nagle jednak ktoś zapukał do drzwi, a sekundę później do pomieszczenia wpadło kilku dwumetrowych facetów z mózgami dzieci.
− Witam naszą parę zakochańców! – Wrona wyszczerzył się głupkowato, stając w nogach łóżka Sharona.
− Mnie też miło was widzieć – wysyczał atakujący. Następnie spojrzał na Asię i westchnął z rezygnacją. – Chyba musimy zacząć martwić się później.
Uśmiechnęła się triumfalnie. Znów miała racje.


 Z wielką przyjemnością przedstawiam rozdział osiemnasty. Jest on jednym z ostatnich w tym opowiadaniu. Planuję jeszcze maksymalnie dwa + epilog. Więc mam nadzieję, że ogólnie historia Asi i Sharona przypadła wam do gustu. 
To tyle. Do zobaczenia pod kolejnym rozdziałem. 
Pozdrawiam
Violin